Rozdział 6

14 4 4
                                    

Spływające po szkle smugi, wydłużały się w coraz dłuższe pasma, tworząc dziwną, nieprzeniknioną barierę i tym samym, zamykając wszystkie okna na świat. Smutek poprzednich dni, nabrał stężałej woli, dodając swego rodzaju ponurości, wyjątkowo ciemnym jak na popołudniową porę, zamkowym korytarzom. Mimo osłony dnia, wszędzie jażyły się rozpalone lampy, a płynąca wszem i wobec wodna symfonia, roztaczała nutę na dobre zakotwiczonej samotności. Poddające się urokom wilgotnego powietrza kruczoczarne kosmyki, skręciły się nieco bardziej niż zwykle, z tęsknotą wyciągając się ku rozmytemu w oddali morzu.

- Czy naprawdę musi dzisiaj tak piekielnie padać? - westchnęła ciężko następczyni tronu, wydostawszy się z ukrytego korytarza i z niechęcią wyjrzawszy w kierunku szyby.

W takie dni, kiedy poza zamkiem nie zdawało się istnieć cokolwiek innego, gorszy nastrój dopadał ją o wiele szybciej. Z urazem spojrzawszy na swoją świeżo naruszoną przed momentem ranę, ruszyła do skrzydła szpitalnego, równocześnie mocniej ściskając chustkę w dłoni. Wpierw zamierzała jedynie sprawdzić stan nieszczęsnego nurka, ale podczas przeszukiwania biblioteki, nie chcący przecięła kartką skórę, dokładnie w miejscu poprzedniego rozcięcia. Część z pokojami szpitalnymi, znajdowała się na końcu drugiego piętra, we wschodnim skrzydle. Od chwili śmierci ostatniej królowej, zwykła świecić pustkami, tym samym odbierając chęci do wiecznego przesiadywania w tej pustelni również i nadwornemu medykowi. Z tego względu łatwo można sobie wyobrazić zdziwienie na twarzy doktora Caina, kiedy podczas zażyłej dyskusji w kuchennym gronie, po raz pierwszy od lat został wyciągnięty do cięższego przypadku.

- Na niebiosa. - przeżegnał się z czystym zaciekawieniem na twarzy, natychmiast porzucając kubek imbirowej herbaty i rzucając się w kierunku drzwi.

Zapukawszy trzy razy do środka i nacisnąwszy klamkę, Anastasia znalazła się w dość rozległym pomieszczeniu, z kilkoma ścianami przedziałowymi i nienagannie zaścielonymi łóżkami. Rozejrzawszy się nieznacznie dokoła, zważając na wcześniejszy brak odpowiedzi, otworzyła drzwi od pustego gabinetu osobistego. Zewsząd roznosił się jedynie wolny stukot burzowych kropli.

- Wygląda na to, że się spóźniłam. - mruknęła, jednocześnie zagłębiając się pomiędzy porozsuwanymi kotarami.

Ich stara, dziwnie ziołowa woń, od wieków niezmieniany wystrój oraz snujący się tu i ówdzie kurz sprawiały, że wszystko jawiło się niczym jedna, wielka kapsuła czasu, szczęśliwie ominięta przez kolejno następujące po sobie miesiące i lata. Wybudzająca się na powrót w sercu przyszłej władczyni melancholia, powodowała, że Ana mimowolnie zaczynała wodzić wzrokiem po starych, niegdyś osobiście zadrapanych przez nią szafkach, oczami wyobraźni śledząc swoją dziecięcą, granatową sukienkę i każdy wydobywający się z pod niej krok, podążający w ślad za czarnymi, chłopięcymi butami i rozwiązaną, brązową czupryną. Wyminąwszy niemal wszystkie z nich, skręcając w stronę magazynku, zdecydowała się na jeszcze jedno, ostatnie tęskne spojrzenie, w stronę najbardziej oddalonego w głębi materaca. Wtem pościel za nieco bardziej odsłoniętej od innych zasłony, zdała się nieznacznie poruszyć. Wówczas zastygła w bezruchu, na pięcie okręcając się w stronę łóżka. Czyli jednak, od początku nie była tu sama. Skrywając zranioną rękę za sobą, wolno podążyła w stronę śpiącego, następnie rozglądając się za zwykle przyczepioną do szafki nocnej, kartą pacjenta.

- Następnym razem z łaski swojej, wchodź ciszej. - oświadczył nagle niewyraźnie, męski głos, silnie przy tym ziewając.

Anastasia wzdrygnąwszy się, natychmiast zmierzyła go wzrokiem.

- Co ty tu robisz? - wycedziła nie skrywając zaciętości, a przede wszystkim podejrzliwości swojego tonu.

- Dosypiam. - oświadczył, ponownie donośnie przy tym ziewając - A ściślej, dosypiałem. – dodał Reed, patrząc na nią znacząco.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz