Rozdział 4

19 5 3
                                    

- To właśnie próbuję ustalić. - skwitował, zbliżając się ku niej jeszcze bardziej.

Oboje nagle znaleźli się na tyle blisko siebie, że jedynym co ich dzieliło, był stary, bordowy segregator. Carlos intensywnie wbijał w nią swój świdrujący wzrok, a ona starała się go ignorować.

- Znów zapominasz o etykiecie. - prychnęła, przerzucając kolejny zapisek.

On natomiast niespodziewanie uniósł jej podbródek, w wyniku czego twarz Anastasii znalazła się tuż przed jego.

- Ma to na mnie zrobić jakieś wrażenie? – zaszydziła, wykrzywiając usta w lekceważącym uśmiechu.

- Kto tak powiedział? - odrzekł.

- Chyba się pan jeszcze nie zorientował, że tutaj to ja dyktuję warunki. - oznajmiła z wyższością.

- Wbrew pozorom naprawdę łatwo cię przejrzeć. - skwitował.

- Doprawdy? - odpowiedziała z irytacją.

Zapanowała chwila ciszy.

- Skończysz już grać? - zapytał bezceremonialnie, zabierając dłoń. - Widziałem, jak zareagowałaś. Starałaś się to ze wszystkich sił ukryć, ale trzęsłaś się. Boisz się, czyż nie? - odrzekł, przypominając sobie moment, gdy dotknął jej ramienia.

Przez tamten ułamek sekundy zdawało mu się, jakby miał do czynienia z inną osobą. Z kimś młodszym, słabszym. "Zdecydowanie drżała". - mruknął.

- Niby czemu bym miała? - odparła, posyłając mu chłodne spojrzenie, które z jakiegoś powodu tym razem zdało mu się nieprawdziwe. - Trup, to tylko trup. Nic więcej. – skwitowała oschle.

- To dlaczego się trzęsłaś? - nie odpuszczał.

Przed oczami Any ponownie stanął widok wolno skapującej krwi. "Tamta krew...". - poczuła, jak z trudem łapie oddech.

- Zna pan jakiś inny naturalny sposób reakcji na taki widok? Nie jestem socjopatką, co jeszcze nie oznacza przerażenia. Jeśli naprawdę nie ma pan lepszego zajęcia, to zaraz je panu znajdę. – prychnęła, przechodząc do ataku.

Ponownie zapanowało milczenie.

- Strach nie jest niczym złym. - stwierdził, wkładając dłonie do kieszeni. - Bez niego trudno byłoby cokolwiek zdziałać. – dodał, jakby uzyskawszy swoją odpowiedź.

- Zdaje się, że jest jednak pewien problem. Nie boję się. - oznajmiła z większym spokojem, usilnie starając się wierzyć w swoje słowa.

- No to chyba rzeczywiście mamy problem. - odrzekł, wpatrując się w nią przez dłuższy moment. - Gdybyś się czegoś dowiedziała, będę w biurze. - dokończył, następnie kierując się ku wyjściu.

Kiedy zniknął za zakrętem, przyszła następczyni tronu, wciąż stała w miejscu, ani drgnąc. "O co mu chodzi?!" - wściekła się, ciskając segregator na miejsce.

- Nie boję się. Nie boję się. Nie boję się. - zaklinała myśli, czując jak emocje przejmują nad nią kontrolę.

Po lewym policzku pociekła jej łza. Jedna, potem kolejna. Z pewnym przerażeniem popatrzyła w pozłacane lustro. Ale w tafli ujrzała jedynie do połowy zapłakaną twarz i własne słabości. Pociągnąwszy nosem, otarła policzek. Uśmiechnęła się. Czuła, jak walczy ze sobą w środku. Ale nie była to wojna, którą mogła pozwolić sobie w tej chwili przegrać.

- Nie boję się. – stwierdziła, chcąc ochłonąć.

Przecież i tak, to nie mógł być on.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz