Rozdział 7

13 4 3
                                    

Z samego rana, kiedy przysypiające na przystani mewy, dopiero zrywały się do rozprostowania skrzydeł, w pokoju blondwłosego generała rozeszło się przeciągliwe skrzypnięcie uchylanych drzwi. Podążające za nim kroki, niemal w całości zagłuszone przez wiejący za oknem wiatr, bez skrupułów wślizgnęły się do środka, kolejno stając obok łóżka i uważnie rozglądając się dokoła. Ich spojrzenie niemal od razu spoczęło na znacznej stercie pakunków i listów, chaotycznie rozrzuconych po całej długości biurka. Wydobywszy z siebie ciche prychnięcie, odłożyły przyniesione ze sobą rzeczy na wierzch składowiska, równocześnie przekładając kartkę kalendarza na dwudziesty trzeci września.

- Oficjalnie jest już jesień, co? – mruknęła sama do siebie następczyni tronu, przez chwilę z bólem wpatrując się w liczby.

Następnie obróciwszy się, z uwagą przyjrzała się śpiącemu. Po chwili wydając z siebie głośne chrząknięcie. Jednak nic się nie wydarzyło.

- Ekhem. – powtórzyła, tym razem znacznie głośniej.

Zero reakcji.

- Spróbujmy inaczej. – westchnęła, kolejno kucając i głośno klaszcząc w dłonie na wysokości jego ucha.

Z ust blondyna jedynie na moment wydobył się cichy pomruk, ani na chwilę nie otwierający jego oczu. Mimo to kruczowłosa z wyczekiwaniem nachyliła się w stronę materaca, jednak znów, kompletnie nic się nie wydarzyło.

Z rozczarowaniem rozejrzała się po pomieszczeniu, znacząco mierząc wzrokiem stare nawiasy. Po chwili z rezygnacją pochwyciła za wysłużoną przez lata klamkę, zaczynając na przemian targać nimi w jedną i drugą stronę. Niemal natychmiast rozbrzmiały jak wadliwy akordeon, dość jasno dają do zrozumienia, że w ostatnim czasie raczej nie były oliwione. Dźwięk, który z całą swoją powinnością próbował wkraść się w sen Reeda, zmusił go jedynie do wykopnięcia nogi spod przykrycia. "To jest to." - wpadła na pomysł, z powrotem zbliżając się ku niemu szybkim krokiem. Następnie gwałtownie pochwyciła za rogi kołdry, odkrywając generała i z zadowoleniem przysiadając na krześle. Minęła minuta, kolejne trzy, pięć, siedem. W końcu z irytacją zaczęła postukiwać palcami w biurko.

- Jednego dnia poucza mnie, abym poruszała się ciszej, a drugiego staje się głuchoniemy? – prychnęła, ze zniecierpliwieniem zaczerpując głęboki oddech.

Wtem w oczy rzucił się jej wazon z więdnącymi kwiatami.

- Chyba nie mam wyboru. - stwierdziła wstając i wyjmując z niego rośliny.

Kolejno bezceremonialnie przechyliła naczynie nad głową mężczyzny, wylewając na niego chmarę zimnej wody. Blondyn niemal od razu złapał ją za nadgarstek, gwałtownie przysiadając na materacu i posyłając jej nieprzytomne spojrzenie. Drugą dłonią przetarł swoje włosy.

- Czemu znów jestem mokry? – na wpół wyziewał, wyraźnie mrużąc przy tym oczy

- Bo śpisz jak zabity. Zbieraj się. Jedziemy do miasta. - oświadczyła bezceremonialnie, wyszarpując się z jego uścisku.

Słysząc to, Carlos ponownie się położył, obracając się ku niej plecami.

- Mówiłam poważnie! – oznajmiła, czując jak pokrywa ją nagła fala irytacji.

- To miło... - wymruczał, omal nie zmieniając swoich słów w niezrozumiały bełkot.

- Masz. - skwitowała z ciężkim westchnięciem, ledwo zagryzając zęby i wyciągając ku niemu kubek, który jak dotąd spokojnie stał na brzegu biurka. – Nie gwarantuję, że jest jeszcze ciepła.

Wyczuwając w powietrzu znajomą woń, blondyn ospale podniósł się z materaca, chwytając go.

- Naprawdę nie możesz się wstać rano bez kawy, czyż nie? – mruknęła z politowaniem, patrząc jak łapczywie żłopie napój.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz