Rozdział 21

6 3 0
                                    

Posępne morskie potwory obijały się z hukiem o kamienne olbrzymy, oddzielające gmachy wybrzeża od rozległej tafli rozszalałego żywiołu. Napędzane powietrznymi prądami, rozpryskiwały się na głowy zapracowanych rybaków głośno wyklinających ten pochmurny dzień. Towarzyszący im wrzask okolicznych przystani całkowicie odciągał uwagę, od górującego nad miastem ciemnego gmachu, w którego stronę wolno sunęły dalsze dudniące kreatury. Z jego przysłoniętych okien, nie zdawały się dobiegać żadne iskry światła, niczym latarnie mogące dodać wodnym wędrowcom odrobiny nadziei. W końcu brunatna zasłona jednej zza szyb, rozchyliła się na moment, ukazując ledwie widoczną sylwetkę, niczym duch, w milczeniu zapatrującą się w bezkresną dal. Pusto poszukująca czegoś kobieta, o kamiennym wyrazie twarzy, bezwiednie przejechała ścierką po marmurowym obramowaniu okna, idealnie obrazując atmosferę tego posępnego dnia. Nie daleko, bo zaledwie kilka korytarzy dalej, piętro wyżej, po prawej, w królewskim gabinecie toczyły się wyraźne obrady. Brała w nich udział trójka mężczyzn, zdających się stanowić trzy odłamki tego samego lustra.

- A więc Peonia szykuje się do koronacji? – mruknął znacząco minister spraw wojskowych, analizując leżące przed nimi dokumenty.

Jak wszyscy wpatrywał się pusto w niewielki, kawowy stolik, zabijając nieistniejącą radość otoczenia.

- To jeszcze nic oficjalnego. – oznajmił właściciel ciemnych, szmaragdowych oczu, niechętnie skinąwszy głową.

Zwisający z jego piersi herb, zalśnił w blasku zapalonej lampy.

- Zważywszy, że to książę Ethan został postawiony w roli przedstawiciela i to jego sekretarz jest do nas wysyłany, w najbliższym czasie powinniśmy otrzymać takie zapowiedzi. – stwierdził Generalny Inspektor Wojsk Królewskich, bezustannie czujnie nad czymś rozmyślając.

- Za cztery dni, dobrze zrozumiałem? – wtrącił Wored, zakładając dłonie na pierś.

Odpowiedziało mu kolejne dystyngowane skinięcie głowy.

- Rozpatrując te okoliczności, wszystko wydaje się oczywiste. – ponownie skomentował starzec, powracając duszą do pomieszczenia.

- Jak nic w ostatnim czasie. – uciął z sarkazmem długoletni towarzysz – Trzeba będzie zwołać radę, skoro ponownie chcą przedyskutować kwestie współpracy militarnej. – dodał, unosząc wzrok.

- Z pewnością, ale odłóżmy to na później. Najpierw trzeba załatwić ten bajzel na miejscu. – westchnął monarcha, podnosząc się z fotela – Zacznijmy od początku, odpuszczając sobie badania terenu. Ofiara to ten cały Walter Laundry, tak? – spytał z wylewną obojętnością, przystając przy oknie.

- Dokładnie. Jej Wysokość... - zaczął siwowłosy.

- To już nie ważne. Nie będzie miała dłużej do czynienia z tą sprawą. Ostatniego czasu i tak pozwalałem jej na zbyt dużo z zabawą w dokumentacji wojskowej. – skwitował, na moment odsłaniając szybę, tylko po to, aby mocniej dociągnąć zasłonę – Od tego momentu nie liczcie się z jej decyzjami. - obwieścił, dystyngowanie z powrotem zasiadając naprzeciwko zebranej dwójki.

- Jestem pewien, że generał Reed właściwie jej przypilnuje. – stwierdził krzaczastobrwiowy.

- To w jego gestii ostatecznie pozostawiono przesłuchanie tego cholernego podpalacza?

- Owszem. Stwierdziliśmy, że pozwolimy mu się wykazać. – przytaknął Generalny Inspektor.

Wtem gdzieś niedaleko, rozeszło się ciche stuknięcie.

- Wygląda na to, że przybyła eskorta. – dodał, słysząc tym razem wyraźne pukanie do drzwi – Czas na nas. – oznajmił, wówczas lekko się zawahawszy.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz