Podrozdział 4

8 3 3
                                        

Czarna, pracownicza sukienka, poprzedzona ginącym w światłocieniach, białym fartuchem, przemknęła niczym strzała do zaczerniałego zaułka, niemal całkowicie znikając z pola widzenia. Po chwili, z ciemności wyłoniła się blada twarz blondynki, o sennym spojrzeniu. Odczekawszy chwilę, rozglądnęła się bystrze dokoła, wytężając wzrok. Kolejno przyłożywszy ręce do ust, tak aby jak najbardziej nakierować głos, zaczerpnęła głęboki, nerwowy wdech.

- Wasza Wysokość, tutaj! - wyszeptała, jak najciszej było to możliwe, wynurzającą się dłonią, wskazując kolejny w miarę bezpieczny zakręt.

Wytrwale oczekująca na sygnał bagienna statua, szybko przeskoczyła we wskazane miejsce, niemal jednocząc się z strukturą ściany.

Wówczas bacznie rozejrzawsza się jeszcze raz do okoła służka, wbiegła na średnich rozmiarów, stare, marmurowe schody, w mgnieniu oka wracając na dół. Wykonawszy serię skomplikowanych migowych sygnałów, zamaszyście machnęła ręką, w wyniku czego przyszła władczyni niemal natychmiast znalazła się tuż za nią i obie zaczęły się wspinać bokiem po stopniach. Na mijanych przez nie korytarzach panowała całkowita cisza. Co jakiś czas, z oddali, dochodziło je jedynie ciche postukiwanie przemieszczających się strażników, właśnie rozpoczynających nocną wartę. Wdrapawsza się na szczyt pokojówka, nieco podgarbiwszy sylwetkę dla lepszego zjednoczenia z terenem, ostrożnie pochwyciła zabłocony rękaw wojskowej koszuli, ciągnąc przesuwającą się za nią glinianą rzeźbę w kąt.

- Moja Pani, mamy dwie możliwości. - wydyszała, jakby kosztowało ją to sporo wysiłku - Za około trzy minuty, z lewego korytarza powinien się wyłonić patrol. Możemy zaryzykować i spróbować dobiec do łazienki, ale nie mamy żadnej gwarancji powodzenia. - oznajmiła, biorąc całą sytuację niezwykle poważnie. - Druga możliwość, Wasza Wysokość może wydać mi rozkaz, abym odwróciła uwagę strażników i wówczas sama przedostać się na miejsce. Będzie miała pani na to również około trzy minuty. - objaśniła, posłusznie skłaniając czoło.

Odpowiedziało jej pełne determinacji, ciemno seledynowe spojrzenie. Nie potrzebując dodatkowych słów, blondwłosa zdecydowanie skinęła głową.

- Będę osłaniać tyły. - odrzekła, kiedy Anastasia puściła się w długą, szybko wymijając wcale nie tak dawno zawieszone na ścianach obrazy.

Z niedaleka dobiegło urywane echo męskich głosów. Pędząca wprost za nią, na wpół obrócona Megumy, wpatrywała się czujnie w chroniący je koniec korytarza, usilnie starając się obliczyć pozostałą ilość czasu. Znajdowały się już jakiś metr od drzwi, gdy w blasku słabego światła, ukazał się, wypolerowany, wojskowy but. Wówczas błękitnooka, nie tracąc ani chwili, popchnęła przyszłą władczynię do przodu, wpychając ją wprost na klamkę od pomieszczenia. Dębowa rama, w tym samym momencie rozchylona przez wydostającą się ze środka Charlotte, gwałtownie zatopiła je w swoim wnętrzu. Za wlatującymi do środka cieniami, rozległ się jedynie głuchy trzask.

Dwie godziny później posępny mrok królewskiego zaułków, ponownie przeszyła wąska smuga światła, zaraz na powrót zatapiając wszystko w ciemności. Matowe, niemal nie widoczne, robocze trzewiki zdecydowanie ruszyły przed siebie, nagle niespodziewanie wyhamowując. Do złudzenia imitujące cenne kryształy, poszarzałe o tej godzinie oczy, mimowolnie zatopiły się w wiekowej, okrytej sosnową ramą tafli, z której jak dla uprzykrzenia życia rzemieślników wystawało już parę wyraźnych drzazg. Znajdujące się w niej, dawno nieodnawiane malowidło, również zdawało się powoli tracić iskrę, z którą niegdyś tak pilnie je utworzono.

We wsząd rozległ się melancholijnie zaczerpnięty wdech. Nieodleciałe jeszcze na cieplejsze tereny nocne ptaki, przez lekko zabrudzone smugami okiennice, mogły dostrzec kłaniający się w ciszy cień. Kolejno zakłucająca blask księżyca plama ruszyła do wnętrza zamku, ginąc na przestrzeni nie zdradzającego swych tajemnic obcym labiryntu.

- Wysłaliście już wszystko co trzeba? - odparł stanowczo Reed, uważnie przypatrujący się dwójce wyznaczonych do konsultacji z nim śledczych.
- Tak jest generale. - skinął z wolna wąsaty, niższy od niego o głowę rozmówca - Zgodnie z życzeniem.
- Odpowiedź powinna nadejść za około godzinę. - wtrąciła stojąca przy nim współpracownica, co chwilę uważnie szukająca czegoś w notatkach.
- W takim razie wezwijcie mnie na dół, kiedy przyjadą. Będę w swoim gabinecie. - oznajmił martwo, zaczesując włosy do tyłu.

Wskazówki bijącego w oddali zegara zdawały się wskazywać na trzecią.

- A co ze sprawą pochówku? - wtrącił uprzednio zabrały głos, wskazując palcem na coraz bardziej mijający termin.
- Jeszcze się do tego nie zabrano? - skrzywił się stanowczo głównodowodzący, z irytacją mrużąc przy tym oczy.
- Sprawa miała zostać dopięta na ostatni guzik, gdy doszło do pożaru. Z opóźnieniem dotarto z dokumentami i grabarz wziął się za następny termin. - odrzekł, nieco wzruszając przy tym ramionami.
- Nie wiedział, że to królewskie zlecenie? - mruknął, z lekkim lekceważeniem.
- Wiedział, ale jak stwierdził "grafik musi się spinać, a ja muszę zarobić na chleb." - zacytowała z uporem kobieta, wymieniając zażenowane spojrzenia z partnerem.
- Wyślijcie Scoletta, niech dogada... - przerwał, wtem nieoczekiwanie gwałtownie przekręcając głowę w bok.
- Coś się stało? - spytała nieśmiało śledcza, po chwili wyrywając go z tego dziwnego obłędu.
- Nie... nic takiego. - odparł, powracając do przytomności. - Niech dogada termin na jutro. - oświadczył.

Wówczas oczy stojącej nieopodal nich marmurowej rzeźby ponownie zapłonęły błękitno-szarym, kryształowym blaskiem.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz