Rozdział 10

12 4 2
                                    

- Robertson! Chodź, zbieramy się! – zawołał znacząco kruczobrody mężczyzna, przywdziewając wiszący na stołku płaszcz.

Jego głos odbił się echem w puściejących lochach.

- Moment. – skwitował siedzący w kącie mężczyzna, wpatrując się pusto w ścianę.

- Niczego nie wymyślisz, tu nie ma czego odkrywać. - westchnął z rezygnacją.

- Jeśli chcesz, to idź. - oznajmił beznamiętnie, jakby pogrążony w czymś niezwykle fascynującym.

- Za moment zostaniesz tu sam. Wszyscy się już zmyli, nawet ci fanatycy. Po co nadal tu siedzisz? - założył ręce na pierś.

- To nie mogła być po prostu zwykła pogróżka. - stwierdził, przymykając oczy.

- Możesz główkować, ile tylko zapragniesz, skoro tak bardzo tego chcesz, ale rób to w domu. Nie zamierzam usprawiedliwiać cię kolejny dzień z rzędu. – odparł zawzięcie, przypominając sobie nieprzyjemne wykręty.

- Nadal nie rozumiem, w czym tkwił problem. – mruknął.

- Nawet patolodzy zadrżeli, kiedy rano zobaczyli cię wstającego z krzesła. W tych okolicznościach chodzące trupy nie są nam potrzebne. Zbieraj się. – powtórzył.

- Pięć minut. - odrzekł z uporem.

Wówczas tamten ze zniecierpliwieniem zmarszczył brwi.

- Nie ma żadnych śladów biologicznych, żadnych wskazówek na miejscu zbrodni, czego oczekujesz? – prychnął.

- Nie ma przestępstw idealnych. – odparł, zmieniając obiekt zainteresowania na sufit.

- Nawet jeśli, w tym wypadku może to i lepiej nigdy nie poznawać sprawcy. Zdecydowanie nie jest już człowiekiem. - skwitował chłodno.

- Po co tak zwlekasz? – mruknął.

- Słucham? - wbił w niego spojrzenie.

- Oboje wiemy, że moja siostra czeka na ciebie z kolacją. Pośpiesz się. – oznajmił.

Tamten natomiast ciężko westchnął.

- Liczę do trzech i gaszę światło. Jeżeli nie chcesz siedzieć po ciemku, lepiej żebyś ruszył tu swój tyłek. – odparł.

- Nie kłopocz się. - odparł w zamyśleniu.

- Jeden... Dwa... - jego starania zdawały się zostać całkowicie zignorowane - Trzy. – zakończył, z uporem przystępując do realizacji groźby.

Zapanowała całkowita ciemność.

- Zadowolony? - odrzekł, próbując złapać się ściany.

- W pełni. – odparł niezwykle usatysfakcjonowany głos gdzieś z odmętów.

- Naprawdę zamierzasz tu tak siedzieć? – stwierdził, krzywiąc się.

Czasami kompletnie nie rozumiał tego człowieka.

- Tak łatwiej zebrać myśli. – oświadczył, wyraźnie coś przestawiając.

„Masz ci los. Święty by nie wytrzymał." – westchnął z rezygnacją mężczyzna, z wolna tracąc upór. Wtem jednak, do jego głowy zdawał się zawitać nowy pomysł, przywracając mu wolę walki.

- No trudno, w takim razie pozdrowię od ciebie Evelyn... - zaczął, niezgrabnie stawiając kilka kroków do przodu.

Zdecydowanie nie radził sobie po ciemku.

- Proszę? – do jego uszu dobiegły pierwsze słowa większego zainteresowania.

Z nieskrywaną dumą z własnej inteligencji, zacisnął z satysfakcją dłoń, wyłaniając uśmiech z kącików ust.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz