Rozdział 23

20 2 4
                                    

Rozstępujące się nad podołami niebo, podnosiło się coraz wyżej i wyżej, kiedy brązowowłosy okularnik znalazł się tuż u podnóża zamku. Zsuwająca się w dół góra, pozostawiała przed nim ponure wyzwanie nieubłaganej wspinaczki, jak zwykle, gdy do pawilonowo-koszarowego zaułka o porannej porze nie zdążył zajrzeć jeszcze żaden spragniony wojskowych nowin dorożkarz. Jak to w typowy jesienny poranek, pomocnik ministra spraw wojskowych sennie zamrugał powiekami, wydając z siebie ostatnie, tęskne ziewnięcie. Kolejno poprawiwszy zarzuconą na siebie w ostatniej chwili przed wyjściem marynarkę, ruszył do przodu, podeszwami rozrzucając wpełze mu pod stopy kamienie. Niesiony przez niego brunatny neseser, tylko niekiedy wpadający w przebarwienia bordu, unosił się to w górę, to w dół, zgodnie z wahadłowym ruchem jego chybiczącej dłoni. Ciche poskrzypywanie przydrożnych drzew, nie dodawało uroku tym wczesnym godziną. Nie robiło tego nawet ostatnie, nocne pohukiwania sów. Dopiero rozlęgający się zza pleców coraz głośniej tętęnt uderzających o kocie łby kół sprawił, że jego głowa obróciła się w ożywieniu. Zza zakrętu po krótkiej chwili wyłonił się czarny dorożkarski wóz, o niezwykle szerokich drzwiach. Siedzący na jego przodzie woźnica, z wychudłymi niczym cienkie gałęzie dłońmi, z uporem trzymał lejce, co nóż podbijając je ku górze. Jego zapadnięta twarz i wyłupiałe oczy, zapatrywały się w dal, widocznie mierząc, czy jedzie dobrą drogą, z kolei wypłowiały, słupkowaty kapelusz co nóż wybijał się ku górze, ledwie utrzymując się na niemal idealnej łysinie. Wtem jego wzrok spoczął na widocznej przeszkodzie, malującej się tuż na samym środku drogi. Wówczas gwałtownie zahamował, a nakrapiane w ciemnoszare łaty konie stanęły niedługi kawałek przed napotkanym wędrowcem.

- Wydawało mi się, że mieliśmy się spotkać o wpół do ósmej. - wymruczał z pogardą zza lejec, zaciskając swoje wąskie jak kreska usta.
- Witam panie Skielton. - uśmiechnął się jak najuprzejmiej Scolett, zaciskając trzymaną w dłoni torbę.
- Nie patrz tak pan tylko pakuj się do tyłu. - mruknął ponuro woźnica. - Nie będę przecież tam na pana czekał. - dodał, lekko chybocacą się dłonią, wykonując gest wyuczonej zachęty.
- Dziękuję. - odparł z ulgą okularnik, w mgnieniu oka otwierając drzwi od powozu.

Jednak, gdy tylko to zrobił, przed jego oczami ukazała się przymocowana na sznury, stara, zdająca się lekko klekotać na boki trumna. Wszystkie w miarę uczesane tego poranka włosy, natychmiastowe stanęły mu dęba.

- Co pan tak patrzysz? - odrzekł podejrzliwie niemal wyleniały mężczyzna, oglądając się w jego kierunku.

Wówczas jego posiwiałe wargi wykrzykiwały się w złośliwym uśmiechu.

- Tym razem to nie pańska. - oznajmił z rozbawieniem. - Ale kto wie, może kiedyś... - wypowiadając te słowa jego głos uległ krańcowemu, zdecydowanie podejrzanemu załamaniu.
- Ja może jednak usiądę z panem z przodu. - odrzekł nieco ocucony tym czarnym żartem James, ku niezadowoleniu staruszka, mocując się na wysiedziałej desce.
- Wspaniale... - wymruczał tamten, nieco wygnąwszy się, dając klaczą sygnał do wymarszu.

Powóz na powrót zaczął się powoli toczyć.

- Jak interes? - zagaił po chwili brunet, mimo wszystko palący się do rozmowy.
- Biznes, jak biznes. Przez lato jak zwykle najsłabiej. Oczywiście znalazła się paru takich, co zasnęło na rozpalonym słońcu i zeszło na udar, ale szkody by liczyć. Ale już niedługo zrobi się zimno, znajdujący się w lasach opał zamoknie i ludzie zaczną umierać... Tak... Wtedy interes rozkwitnie. - właściciel zakładu grabarskiego ucichł w rozmarzeniu, wywołując u okularnika kilka wyraźnych rozejrzeń do okoła i podskoków w miejscu.
- To... świetnie. - wydukał z siebie w końcu, po ostatnich wydarzeniach postanawiając jednak uprosić się od zbędnych komentarzy.
- A co u Woreda? Jak zdrowie? - zarzucił z kolei wychudzony starzec, gdy znaleźli się w połowie góry.
- W najlepszym porządku. Szef miewa się znakomicie. - oświadczył, podejrzliwie przytulając do siebie neseser.
- Ach tak... No trudno... - wymruczał z rozczarowaniem prawie bezwłosy, mocniej uwidaczniając wystające ze swojej twarzy kości policzkowe - Pozdrów go ode mnie...
- Oczywiście. - przełknął ślinę, z ubłaganiem wyglądając bramy wjazdowej.
- A u Fellinsa? - wyskrzeczał
- Też dobrze.
- Ach tak... Jego też pozdrów. - dodał Skieleton, na moment oglądając się do wnętrza pojazdu, dla upewnienia, czy trumna za nadto się nie przesunęła - Pan będzie mi pomagał załadować ciało, czy jakiś silniejszy mężczyzna? - mruknął, wyraźnie urażając dumę chwilowego współtowarzysza.
- Wydaje mi się, że jest ono na tyle lekkie, że nawet pan sam sobie z nim poradzi. - wymusił kolejny uśmiech, uparcie starając się pamiętać o ostatniej rozmowie z Reed'em.

SoldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz