Rozdział 36

95 6 6
                                    

Rozdział po czwartej (1) korekcie /poprawiony

Tego samego popołudnia do naszej komnaty zawitał lekarz. Na „dzień dobry" poinformował mnie, że to on przeprowadził wszystkie zabiegi na mojej nodze. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że nie pamiętam osoby, dzięki której mogę jeszcze chodzić. Jednakże nie musiałam się obawiać, że to jakiś oszust, ponieważ Lea od razu rozpoczęła z nim rozmowę na temat moich opatrunków, chociażby że zmieniałam je według jego instrukcji, które mi przekazała. W sumie nic dziwnego, że nie kojarzyłam jego twarzy. Kiedy mnie operował, leżałam nieprzytomna, a jak się budziłam, w komnacie już go nie było.

– Muszę wyjąć ci szwy – powiedział, szukając czegoś w swojej torbie.

Przełknęłam nerwowo ślinę i modliłam się w duchu, aby zrobił to bezboleśnie. Usiadłam wygodnie na krześle i podciągnęłam swoją nogawkę. Zdjęłam opatrunek. Moim oczom ukazała się około trzycentymetrowa rana. Lekarz zbliżył się do mnie z potrzebnymi narzędziami i przyjrzał się uważnie mojej nodze.

– Nie oszczędzasz jej. – Pokręcił głową i od razu zajął się robotą. Nie minęła nawet chwila, a już skończył. Praktycznie nic nie czułam, nie wiem czego tak się obawiałam. – Przez tydzień odpuść sobie biegi, potem powoli możesz do nich wracać.

„Jakbym w ogóle tego chciała."

– Spacery jak najbardziej są wskazane, ale powinnaś jeszcze uważać. Widać, że ostatnio ją bardzo nadwyrężałaś.

W mojej głowie pojawił się obraz walki z Colinem i tylko zaśmiałam się pod nosem.

– Jeżeli coś złego będzie się działo, to pójdź do sekretariatu i to zgłoś. Przyjdę, kiedy będę na miejscu. Na razie wszystko ładnie się zabliźnia. Staraj się niedługo zacząć chodzić bez opatrunków, aby rana dostawała więcej powietrza.

W ten sposób dzięki lekarzowi Lea nie wyrzuciła mnie kolejnego poranka z łóżka, a kulturalnie obudziła. Dla mnie też to był szok.

Tym razem nikt nie towarzyszył mi podczas mojego spaceru. Samotnie chodziłam po lesie, którego z każdym dniem znałam coraz lepiej. Stwierdziłam, że poszukam miejsca, gdzie leżało ostatnio poranione zwierzę. Ufając swojej pamięci zboczyłam, tak jak wtedy, z dobrze mi znanych ścieżek. Na szczęście dotarłam, ale już nie zastałam tam białego jelenia. Dostrzegłam jedynie na drzewie ślady krwi. Przez ostatnie kilka dni nie padał deszcz, więc natura jeszcze nie zdążyła ich zmyć. Miałam ogromną nadzieję, że ten duch lasu nadal żyje i ten ktoś, kto chciał go zabić, nie wrócił.

Parę minut jeszcze poświęciłam na obejrzenie tego małego obszaru. Niestety nie znalazłam żadnej wskazówki, co mogło się tam wydarzyć, a musiałam już spieszyć się na lekcje. Tego dnia zaczynaliśmy od historii, a naszym nauczycielem był mężczyzna w podeszłym wieku. Poruszał głównie temat obecnej sytuacji politycznej wymiaru Księżycowego, a całą godzinę swojego gadania podsumował, że jest wojna i każdy z nas ma się pilnować, ponieważ nawet koledzy z ławek mogą okazać się zdrajcami.

– On nas tak tylko straszy, a dobrze wie, że osoby, które nie są wilkami nie przedostaną się przez barierę. – Po lekcji podszedł do naszej ławki Alex.

– Ja słyszałam, że właśnie się ktoś przedostał – wtrąciła siedząca za nami Noemi.

– To tylko plotki. – Machnął ręką.

– Mi się wydaje, że jest to prawda. Tej nie czuć na przykład. Skąd pewność, że jest wilkiem? – Dorian wskazał na mnie perfidnie palcem.

– No właśnie – poparł go ktoś, kogo jeszcze nie znałam.

Wilczyca z przypadku || NISIA ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz