Czy byłam zestresowana? Jak cholera.
Przez pół dnia jak na szpilkach czekałam na jakąkolwiek wiadomość od Vincenta ze szczegółami dotyczącymi naszego spotkania. Co chwilę sprawdzałam powiadomienia na swoim telefonie, czekając na to jedno konkretne. Parę razy nawet sama zaczęłam wystukiwać esemesa, ale za każdym razem utykałam w martwym punkcie i ostatecznie go kasowałam.
Zachowywałam się jak przeżywająca swoje pierwsze zauroczenie smarkula i byłam tym niewyobrażalnie zażenowana.
Być może miał z tym coś wspólnego fakt, że pierwszy raz byłam z Vincentem umówiona. Do tej pory każde nasze spotkanie było przypadkowe, spontaniczne albo nieplanowane. No i przerażała mnie jego pozycja, musiałam to sama przed sobą przyznać. Czułam się trochę, jakbym miała gdzieś wyjść ze swoim nauczycielem od matematyki z liceum. Niby nie był ode mnie aż tyle starszy, ale dzieliła nas przepaść w poziomie życia. Byliśmy po prostu na zupełnie różnych etapach – Vincent prawdopodobnie na takim, do którego nawet nie miałam szansy się zbliżyć.
Dlatego niepokoiła mnie ta relacja. Nie lubiłam otaczać się ludźmi, z którymi nie byłam na równi. Czułam się przy nich gorsza.
Ale było już za późno. Miałam przeczucie, że pakuję się w jedno wielkie gówno, ale Vincent był jedyną osobą, która mogła mi pomóc. A przynajmniej był jedną z niewielu osób, które mogłam w ogóle o tę pomoc poprosić.
Dlatego jak nastoletnia gówniara czekałam, aż się odezwie, przygotowując sobie w głowie to, co miałam mu powiedzieć. Po telefonicznej rozmowie z jego sekretarką poprzedniego dnia nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że umówiłam się na spotkanie z prezesem kolosalnej firmy, a nie z moim znajomym. I tak też się do tego spotkania przygotowywałam.
Zajęcia na uczelni dłużyły mi się niemiłosiernie. Szczególnie że ludzie wciąż nie zapomnieli o moim istnieniu, na co po kryjomu miałam nadzieję. Wciąż próbowali do mnie zagadać albo coś ode mnie wyciągnąć, ale miałam już mniej cierpliwości niż w dniu poprzednim. I nie byłam tym aż tak zaskoczona. Dlatego traktowałam ich z opanowaną do perfekcji chłodną uprzejmością, dając im do zrozumienia, że nie ma ze mną tak łatwo. Uniwersytecka maskotka pokazywała pazurki.
Jedynym pozytywem tego nużącego dnia był fakt, że miałam okazję do wtajemniczenia w swoje plany Delilah. Opowiedziałam jej, jak sytuacja z kawiarnią pana Walsha się miała i przedstawiłam przykładowe pomysły ratunku, na jakie wpadłyśmy poprzedniego dnia z Gabrielle. Na sam koniec skupiłam się na mojej misji, czyli punkcie kulminacyjnym całego planu. Jej pomoc również była mi w niej potrzebna, dlatego kiedy skończyłam mówić, w napięciu czekałam na jej reakcję.
– Wow. Czyli z premedytacją planujesz wykorzystać zainteresowanie Vincenta, żeby pomógł ci osiągnąć własny cel. Wiesz co? Już mnie tym namówiłaś. Wchodzę w to.
Przewróciłam oczami, słysząc jej rozumowanie.
Nie wykorzystywałam Vincenta, po prostu zwróciłam się do niego z prośbą o pomoc. Sam jeszcze nie wiedział, czego ta sprawa dotyczyła i na nic się jeszcze nie zgodził.
– W takim razie ciebie też wykorzystuję – zauważyłam.
– Nie mam nic przeciwko temu.
Delilah uniosła oba kciuki w górę i posłała mi szeroki uśmiech. Łatwo poszło.
Poczułam, jak wypełnia mnie wdzięczność. Nie zasługiwałam na tyle dobrych ludzi wokół siebie.
– Myślisz, że Vincent się zgodzi? – zapytałam, nerwowo stukając o siebie paznokciami.
Nawet nie próbowałam udawać, że się tym nie martwiłam. Mógł mi najzwyczajniej w świecie odmówić. Miał dużo rzeczy na głowie, ważniejszych niż moje zachcianki, i nie był mi nic winien.
CZYTASZ
chamber of reflection
Romance- Zasugerowałaś właśnie, że się we mnie zakochasz. - Nie. Zasugerowałam, że ty zakochasz się we mnie.