33.Trzy proste zdania

2.1K 88 77
                                    

Obudził mnie nagły dreszcz, który przeszył moje ciało. Było mi zimno.

Ociężale zamrugałam powiekami. Mój wzrok zatrzymał się na znajdującym się tuż przede mną kominku. Zwęglone szczapy drewna nie wyglądały zachęcająco. Ogień musiał już dawno zgasnąć.

A jednak czułam, że jakieś niewielkie źródełko ciepła wciąż znajdowało się gdzieś w pobliżu.

Gwałtownie obróciła głowę, żeby spojrzeć za siebie. A on wciąż tam był.

Vincent leżał tuż za mną z twarzą zatopioną w moich skołtunionych włosach. Jego klatka piersiowa ciasno przylegała do moich nagich pleców, nogi do nóg. Ramieniem obejmował mnie w talii, zupełnie jakby robił to każdej nocy. Spał.

Ale wciąż tam był. Ja wciąż tam byłam.

Odetchnęłam z ulgą.

Ostrożnie obróciłam się przodem do niego, starając się go nie obudzić. Oparłam głowę o swoje zgięte ramię tuż naprzeciwko jego twarzy. Chciałam chwilę na niego popatrzeć. Ot tak. Rzadko miewałam ku temu lepszą okazję. Prawie zawsze mnie na tym przyłapywał.

Leniwie błądziłam wzrokiem po jego wyjątkowo odprężonej twarzy, a pełen rozczulenia uśmiech sam cisnął mi się na usta.

Uważnie analizowałam każdy rozluźniony mięsień jego twarzy, każdą wygładzoną zmarszczkę. W końcu niezmarszczone brwi, przymknięte powieki i lekko zmierzwione włosy. Miarowo unoszącą się klatkę piersiową.

Jego widok mnie uspokajał. Koił.

Nie wiem, ile trwałam w tym zawieszeniu. I nie bardzo mnie to w tamtej chwili obchodziło. Jednak kiedy promienie słoneczne gwałtownie zaczęły przedzierać się przez okna, w końcu uświadomiłam sobie, że muszę wrócić do rzeczywistości. Ja na moment się zatrzymałam, ale życie pędziło dalej. Musiałam iść do pracy.

Ostatni raz delikatnie odgarnęłam Vincentowi włosy z czoła i niechętnie wyplątałam się z koca.

I z jego ramion.

Czym prędzej zaczęłam zbierać rozrzucone po podłodze części swojej garderoby. I być może powinno mi się zrobić w tamtej chwili głupio. Ewentualnie powinnam poczuć zawstydzenie. Ale ja jedynie uśmiechałam się do siebie pod nosem.

Byłam spokojna. I wcale nie miałam ochoty uciekać.

Ale nie chciałam go też budzić. Nie, kiedy tyle razy widziałam, jak pracował w środku nocy.

Włożyłam więc przez głowę bluzę i zgarnęłam leżący na stoliku kawowym telefon, z zamiarem zostawienia mu krótkiej wiadomości.

Ale telefon nie należał do mnie.

Odruchowo spojrzałam na godzinę. Chciałam sprawdzić, czy byłam już spóźniona do pracy.

Dziewiąta trzydzieści siedem. Miałam jeszcze ponad dwie godziny.

Już miałam zgasić ekran i zacząć szukać swojego telefonu, kiedy mój wzrok machinalnie zjechał na dół. Zupełnie niekontrolowanie.

A ja zamarłam. W pełnym tego słowa znaczeniu.

Przestałam się ruszać. Przestałam mrugać. Przestałam oddychać.

Beznamiętnie wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu Vincenta, próbując przetrawić to, co na nim zobaczyłam.

W powiadomieniach wyświetlał się dobrze znany mi numer. Kombinacja cyfr, którą znałam na pamięć. Od wielu, wielu lat.

Przebiegałam po niej wzrokiem raz za razem. Cyferka po cyferce. Ale ona jak na złość pozostawała taka sama.

Treść wiadomości była krótka. Trzy proste zdania. Wystarczył jeden rzut oka, żeby wbiły mi się do głowy na resztę życia.

Widzę, że rzetelnie wywiązujesz się ze swojej części umowy. Doceniam Twoje zaangażowanie w zapewnienie bezpieczeństwa mojej córce. Proszę o kontakt w sprawie negocjacji warunków.

***

sorry guys

nieironicznie

chamber of reflectionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz