Dla wielu osób listopad był okresem ciężkiej próby. Plasował się on na samym szczycie listy najbardziej znienawidzonych miesięcy. Brak słońca, a także nieustanne zimno i deszcz pozostawały w harmonii z rozprzestrzeniającą się melancholią. Nie był to dobry czas dla osób, które nie czują się dobrze same ze sobą.
W moim przypadku to wrzesień był na pierwszym miejscu listy, jednakże z listopadem też nie miałam łatwej relacji.
Bywały takie lata, kiedy w tym okresie cieszyłam się trwającą jesienią. Z radością wyciągałam z szafy zimowe ubrania i nie mogłam doczekać się świąt. Piłam wtedy dużo herbat, czytałam masę książek i często chodziłam do kina. Po prostu czułam się dobrze z własną samotnością, a życie biegło we własnym rytmie.
Bywały też takie lata, kiedy dopadała mnie chandra. Powoli wszystko mi obojętniało. Często urywałam się wtedy ze szkoły i potrafiłam w ostatniej chwili odwołać swoje plany. Nie miałam ochoty jeść ani w ogóle wstawać z łóżka. Najchętniej nie wychodziłabym z domu. Normą było spanie po kilkanaście godzin dziennie, a bałagan, który wokół mnie wtedy powstawał, był nie do ogarnięcia. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się żyć.
I właśnie tak się czułam tym razem. Listopad mnie dopadł, a nieopuszczający mnie stres zastąpiła zwykła obojętność.
Wydawać by się mogło, że była to lepsza opcja. Prostsza. Jednak byłam na tyle świadoma własnego stanu psychicznego, że wiedziałam, że jest to złudne. Ale i tak nic nie mogłam z tym zrobić.
Na studiach zaczęło być coraz ciężej? Najwyżej nie zdam.
Przestałam czerpać przyjemność z pracy? Mogą mnie z niej wywalić.
Nie dbałam o siebie? Wcześniej i tak wcale nie było lepiej.
Nie potrafiłam się otworzyć przed swoimi przyjaciółkami? Nie pierwszy raz.
Nicolas wciąż siedział mi na karku? Przecież znosiłam to już od paru lat.
Vincent... istniał i mnie rozpraszał? I tak nie mielibyśmy szans.
To wszystko nie miało już dla mnie znaczenia. Całą siłę woli wkładałam we wstanie rano z łóżka i zawleczenie się na uczelnię, a później ewentualnie do pracy. Moje problemy ze snem przerodziły się w spanie zdecydowanie zbyt długo, przez co stawałam się apatyczna.
Ze skrajności w skrajność.
Było o tyle łatwiej, o ile wiedziałam, że nie byłam w tym wszystkim sama. Jedni radzili sobie z listopadem lepiej, inni gorzej. Niestety tym razem byłam w tej drugiej grupie.
Więc kiedy Delilah oznajmiła nam, że niedługo ma urodziny i planuje zrobić wielką imprezę, nie byłam jakoś szczególnie rozentuzjazmowana. Mimo że naprawdę starałam się być.
Kusiło mnie, żeby wymyślić jakąś wymówkę. Nie miałam ochoty na imprezy, wciąż mając w pamięci tę pierwszą, ani na przebywanie wśród ludzi. Jednak nie mogłam zrobić tego Del. Przecież się przyjaźniłyśmy. Dlatego starając się wykrzesać z siebie resztki optymizmu, zaproponowałam jej wszelką pomoc w organizacji tego wydarzenia. Bo tak robili przyjaciele.
– Ma być z pompą! To będzie mój ostatni rok nastoletniego życia. Chcę to zapamiętać – mówiła z entuzjazmem, ledwo mogąc wysiedzieć. – Albo w ogóle nie pamiętać. To by też oznaczało, że impreza była dobra – dodała po chwili.
Przynajmniej ona była w dobrym humorze. Nieustająco. Chociaż gdybym sama miała urodziny w listopadzie, to pewnie też lubiłabym się z tym miesiącem. Chyba tak właśnie funkcjonował świat.
CZYTASZ
chamber of reflection
Romance- Zasugerowałaś właśnie, że się we mnie zakochasz. - Nie. Zasugerowałam, że ty zakochasz się we mnie.