Miałam do zrobienia dwie zupki chińskie. I tym razem wyjątkowo nie zamierzałam ich zepsuć.
Od razu wzięłam się za przeszukiwanie szafek kuchennych.
– U góry po... – zaczął zrezygnowanym głosem, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Sama znajdę!
Miałam w sobie niecodziennie duże pokłady optymizmu i energii. Albo działał tak na mnie styczeń i wszystkie moje chore postanowienia, albo po prostu wariowałam.
– Opowiadałam ci, jak kiedyś nie wyszła mi zupka chińska? – zapytałam, nastawiając wodę.
– Tak – odpowiedział krótko.
Popatrzyłam na niego przez ramię. Zdziwiona.
– Naprawdę? – niedowierzałam. – W takim razie znasz mnie już naprawdę nieźle.
Mężczyzna miał minę, jakbym opowiedziała mu bardzo kiepski żart.
Ale taka była prawda. Mówiłam o sobie tak mało, że rzadko zdarzało się, żebym została przyłapana na próbie opowiedzenia czegoś dwa razy tej samej osobie.
A jednak zdarzyło się tym razem.
Lekko rozkojarzona wróciłam do gotowania. A raczej „gotowania".
Skup się, dziewczyno! Masz misję.
Jakimś cudem udało mi się znaleźć w tej ogromnej kuchni miski, talerze i sztućce, ale co się natrzaskałam drzwiczkami i szufladami, to moje. Przynajmniej znałam już rozkład wszystkich szafek.
Vincent przez cały ten czas uważnie obserwował mnie w milczeniu. Wiedziałam to, chociaż starałam się na niego nie patrzeć. Czułam jego wzrok na swojej skórze.
Powinno mnie to zestresować. W każdych innych warunkach umierałabym już z zażenowania. A jednak w tamtym momencie czułam jedynie... spokój. Czas zwolnił. W końcu.
W tle wciąż grał Chopin, a ja rozbijałam się po nieswojej kuchni na oczach jej właściciela. Być może potraktowałam grzecznościowe zaproszenie mężczyzny do rozgoszczenia się zbyt dosłownie, ale przez chwilę rzeczywiście poczułam się jak u siebie.
Trwało to zaledwie kilka minut, w czasie których udało mi się nie spartaczyć tych przeklętych zupek błyskawicznych. Mały sukces.
Położyłam na wyspie kuchennej dwie miski przykryte talerzami, a obok szklane butelki z Colą, które również wyjęłam z torby z zakupami. Zaraz po tym cofnęłam się, żeby poszukać otwieracza. Uświadomiłam sobie wtedy, że podczas mojego małego węszenia nie rzucił mi się on nigdzie w oczy.
Dziwne.
– W każdym normalnym domu otwieracz jest w szufladzie ze sztućcami albo narzędziami sztućcopodobnymi – myślałam na głos, ponownie zaglądając do wspomnianych szafek. – Ale nigdzie go nie widzę.
– Kiedyś rzeczywiście tam był – dobiegł mnie głos zza pleców. – Jednak Aleksander bezczelnie go ukradł. Ale poradzimy sobie bez niego.
Popatrzyłam na Vincenta z przestrachem.
– Proszę, nie mów, że jesteś jedną z tych osób, które otwierają piwo zębami.
Mężczyzna nonszalancko wzruszył ramionami i powoli zaczął podnosić butelkę do ust. Momentalnie kucnęłam, z całej siły zaciskając oczy i zasłaniają uszy dłońmi.
Nienawidziłam, jak ktoś tak robił. Najbardziej na świecie.
Nienawidziłam tego widoku. Nienawidziłam tego dźwięku. Już na samą myśl o tym czułam, jak kruszą mi się wszystkie zęby. Czułam ból.
CZYTASZ
chamber of reflection
Romance- Zasugerowałaś właśnie, że się we mnie zakochasz. - Nie. Zasugerowałam, że ty zakochasz się we mnie.