32.W końcu mam je wszystkie

2.3K 95 140
                                    

Weszliśmy do pustego domu, nie odzywając się do siebie. I wcale mi to nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, że Vincent wciąż trzymał moją dłoń.

Panująca pomiędzy nami atmosfera była... dziwna. Trudno mi było ją jednoznacznie określić. Z jednej strony unoszące się w powietrzu napięcie było niemal namacalne. Z drugiej – czułam, że otacza nas spokój i równowaga. A przynajmniej mnie.

Paradoks.

Tej nocy wyrzuciłam z siebie wszystkie dręczące mnie od miesięcy koszmary. Ba, od lat! Wszystko, co do tej pory w sobie tłamsiłam. Wszystko, co nie pozwalało mi normalnie funkcjonować.

Nie oznaczało to, że całkowicie się ich pozbyłam. Nie oznaczało to nawet, że pozbyłam się ich w jakimkolwiek stopniu. Ale przynajmniej przyznałam się do ich istnienia. Sama przed sobą.

I nie tylko przed sobą.

Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to jest wyczerpujące. Mówienie o swoich najgłębiej skrywanych emocjach. Mówienie o sobie w ogóle. Ta ciągła walka, żeby twój głos się załamał. Żeby kończyć zdanie po zdaniu, bez rozpadnięcia się po drodze.

Byłam zmęczona. Prawdziwie wyczerpana.

Ale nie śpiąca

– Herbaty? – zapytał Vincent, zapalając mijane w drodze do kuchni lampki.

– Nie za późno na to? – zdziwiłam się, zdejmując buty.

Tak naprawdę to nie miałam pojęcia, która była godzina. Zupełnie straciłam rachubę czasu.

– Nigdy nie jest za późno na herbatę. Ale jeśli nie masz ochoty, to mogę ci ewentualnie zaproponować piżamę.

Lekko uniosłam brwi.

Ten to miał tupet.

– Jesteś przekonany, że zostanę na noc, co? – zapytałam rozbawiona, wchodząc w głąb salonu.

– A mamy udawać, że wcale tak nie będzie?

Nawet nie obrócił się w moją stronę, kiedy to mówił. Parsknęłam śmiechem.

– Poproszę tę herbatę.

Rozsiadłam się na kanapie w salonie, podwijając pod siebie jedną nogę. Z tego miejsca miałam idealny widok na mężczyznę krzątającego się po kuchni. W międzyczasie udało mu się także rozpalić w kominku, przez co salon wypełniła przytulna poświata ognia. Normalnie człowiek orkiestra.

Tego wieczoru wszystko poszło nie tak. Ściągnęłam go do kawiarni, żeby powiedzieć mu, że nie chcę się w to angażować, a skończyłam... w jego domu, czekając aż w środku nocy zrobi mi herbatę. Jednak w tamtej chwili myślałam jedynie o tym, że mogłabym przywyknąć do obserwowania tej jego niemalże rytualnej krzątaniny. Nawet w środku nocy.

I tak, miałam nadzieję, że zostanę na noc.

Jego obecność działała na mnie kojąco, a ja nie chciałam już dłużej z tym walczyć. Oficjalnie przegrałam.

Vincent postawił na stoliku kawowym dwa duże kubki i usiadł na drugim końcu kanapy. Całe lata świetlne ode mnie. Z mojej perspektywy wydawało się to być okropnie daleko.

Przełknęłam ślinę. Sięgnęłam po parujący napój, żeby zająć czymś ręce. A on mi się przyglądał.

– Czy... nasza wcześniejsza rozmowa... cokolwiek pomiędzy nami zmienia? – zapytałam niepewnie.

Mężczyzna miał poważną minę.

– Tak. – Pokiwał w zamyśleniu głową, sięgając po drugi kubek.

chamber of reflectionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz