– Pierdolisz!
Wpatrywałam się w oniemiałego Xaviera, popijając z wolna herbatę.
Nie zawiódł mnie, właśnie takiej reakcji z jego strony się spodziewałam.
– Poczekaj. Jeszcze raz, bo nie nadążam – powiedział szybko, podnosząc do góry jedną dłoń, jakby chciał mnie zatrzymać. Mimo że nigdzie się nie wybierałam. – Byłaś na obiedzie z panem i panią Blythe, dziadkami najgorętszej partii w okolicy. Z którego razem zwialiście, trzymając się za rączki jak dwójka przedszkolaków. Później niczym stare dobre małżeństwo poszliście zrobić zakupy spożywcze, żeby wspólnie ugotować sobie obiadek. A ostatecznie skończyliście, robiąc maraton pieprzonego Harrego Pottera. I to wszystko po tym, jak pojechałaś do jego biura, żeby się z nim pogzić. Dobrze mówię?
Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie. Mimo że w sumie całkiem nieźle to podsumował.
– Nie zapomnij o tym, że uciekali przed fotografami na hulajnodze elektrycznej. Jednej – wtrąciła stojąca obok mnie Gabrielle. Dziewczyna polerowała filiżanki, ironicznie się przy tym uśmiechając.
– Chłopaki, mam zawał – zajęczał Xavier, opadając bezwładnie na swój stołek znajdujący się po drugiej stronie baru.
Głośno westchnęłam. Jak zwykle robili z igły widły.
Zaraz po dniu spędzonym z Vincentem z samego rana zaczęły atakować mnie wiadomości i telefony. Na potęgę.
Próbowali się ze mną skontaktować znajomi i nieznajomi. Ludzie, którzy byli ciekawcy i ci, którzy chcieli zarobić. Osoby mniej wpływowe i bardziej.
Nasze zdjęcia rzeczywiście były wszędzie. A ja musiałam zmienić numer.
Znowu.
Nie czytałam tych artykułów. Nie przyglądałam się nagłówkom. Zerknęłam tylko na kilka zdjęcia. I to dosłownie na pięć sekund.
Chęć zobaczenia ich na własne oczy była silniejsza niż moja silna wola.
Na pierwszym zdjęciu Vincent prowadził mnie za rękę do restauracji, jednocześnie trochę zasłaniając. Ale nie całkowicie. Wyglądałam na tej fotografii, jakbym zaraz miała zemdleć.
Na drugim zdjęciu wybiegaliśmy z tego samego miejsca, wciąż trzymając się za ręce. Tutaj już byłam bardziej rozluźniona, chociaż wciąż lekko przerażona. A Vincent znowu próbował mnie nieudolnie zasłonić.
Na trzecim zdjęciu jechaliśmy ulicą na tej przeklętej hulajnodze. Tym razem jednak moja roześmiana twarz była wyraźnie widoczna. Po raz pierwszy.
Starałam się nie patrzeć na treść artykułów, ale mimowolnie rzuciło mi się w oczy kilka pogrubionych słów.
Howard.
Howard. Howard. Howard.
Spodziewałam się, że prasa w miarę szybko połączy kropki. Ale tym razem przeszli samych siebie.
Chociaż dzięki temu przynajmniej nie miałam problemu z opowiedzeniem wszystkiego moim żądnym krwi przyjaciołom – w końcu i tak by się o tym dowiedzieli. Co więcej, nawet chciałam im o tym wszystkim opowiedzieć! Bo sama powoli zaczynałam gubić się w całej tej sytuacji...
– Litości – jęknęłam. – Nie róbcie takich min. Przecież już wam mówiłam, że nic pomiędzy nami nie zaszło.
– Pocałowałaś go! – zawołała nieprzejednanie Gabby. – Ty! I przyłapali was na tym jego dziadkowie.
W jej głosie pobrzmiewało szczere rozbawienie.
Boki zrywać, rzeczywiście.
– Tak, ale to nie było na poważnie – sprostowałam. – Sprowokował mnie, pośmialiśmy się i tyle. Później spędziliśmy cały wieczór tylko we dwójkę i nic się pomiędzy nami nie wydarzyło.
CZYTASZ
chamber of reflection
Romantizm- Zasugerowałaś właśnie, że się we mnie zakochasz. - Nie. Zasugerowałam, że ty zakochasz się we mnie.