Rozdział XXIV: Wielkie Zgromadzenie Nocy czy Wielka Zbrodnia?

119 25 171
                                    

Ciemność przybierała konsystencję galarety. Przytrzymała kończyny i spłyciła oddechy, z każdą kolejną sekundą gęstniejąc coraz bardziej. Ciało pokryło się lepką wilgocią, którą najchętniej od razu bym z siebie zmyła. Palce Christophera zniknęły, a wraz z nimi ciepło. Pozostała panika, która sprzymierzyła się z mrokiem, by mnie pogrzebać.

Nie wrócę do domu.

Nabrałam odrobinę powietrza, ale nie odczułam ulgi, całkiem jakby zostało pozbawione tlenu. Wytężyłam wszystkie siły, żeby poszukać ręką czegoś, czego mogłabym się złapać. Trwało to za długo. Tępy ból rozlał się po klatce piersiowej i wydarł z gardła krzyk. Nie potrafiłam się już ruszyć. Maź stężała, a umysł zamarł w oczekiwaniu na koniec.

Nagle to usłyszałam. Powolne, ale silne uderzenia wybudziły resztki świadomości z półprzytomnego transu. Coś gorącego i pełnego życia pełzało po żyłach. Wstrząsnęły mną drgawki, podczas których tajemnicza siła wydostała się z dłoni i wydrążyła w ciemności wąski tunel. Na chwiejnych nogach ruszyłam wyznaczoną ścieżką. Na jej końcu napotkałam drzwi identyczne do tych, którymi weszłam. Kiedy je otworzyłam, oślepiło mnie światło.

Po drugiej stronie aż roiło się od kolorów. Dziesiątki postaci w balowych strojach przechodziły obok i rozmawiały w grupkach. Centralnie przede mną stał zaniepokojony Christopher, którego twarz rozpogodziła się na mój widok tak bardzo, że wszystkie teorie spiskowe legły w gruzach. Podszedł i podał mi ramię, które czym prędzej przyjęłam. Byłam tak wycieńczona, że ledwo stałam.

— Już myślałem, że zatrzymały cię zabezpieczenia. — Jego wzrok badał każdy fragment twarzy z taką dokładnością, jakby zamierzał znaleźć na niej skarb. — Co tam się stało?

Oddychałam nierówno. Dałam sobie chwilę, zanim wydusiłam:

— Jakie zabezpieczenia?

— Jesteś ranna?

Nie bardzo wiedziałam, jak odpowiedzieć na to pytanie. Płuca nadal przyzwyczajały się do odpowiedniej ilości tlenu, a serce nie zamierzało zwalniać. Przerażenie wycieńczyło ciało tak bardzo, że najchętniej położyłabym się i zasnęła. Nie pozwalała na to jednak adrenalina.

Zacisnęłam usta, żeby się tam nagle nie rozpłakać. Stałam w tłumie niebezpiecznych istot. To nie była odpowiednia pora ani miejsce na mazgajenie się. Musiałam wziąć się w garść.

— Nie — odpowiedziałam.

Popatrzył na mnie w jakiś taki dziwny sposób, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Zaskoczenie i podziw. Zmartwienie i stanowczość.

— Jedynie wampiry energetyczne mogą wejść do Vasaryi. Tak samo, jak tylko venatorzy są w stanie dotrzeć do ich rodzimego wymiaru, czyli Cynaeyi. Te zabezpieczenia zostały wprowadzone przez Stwórcę dopiero po Połączeniu. A ono... — Nagle umilkł. Podobnie zareagowali inni goście. Gwarny korytarz spowiło milczenie.

— A ono co? — spytałam.

Przyłożył palec do moich warg. Tym razem ciemne oczy wyrażały prośbę. Nie musiałam być Sherlockiem Holmesem, by zrozumieć, czego dotyczyła.

Cisza albo śmierć.

Skinęłam głową, a wtedy odsunął się i rozejrzał wokół. Postanowiłam zrobić to samo. Gdy stanęłam na palcach, zrozumiałam, że przejście, w którym się znajdowaliśmy, mieściło tysiące osób. A może nawet więcej. Dzięki temu, że przybyliśmy tak późno, kryliśmy tyły tłumu. W duchu ucieszyłam się z takiego położenia, bo pozwoliło ono na dosyć swobodną ocenę otoczenia. Ściany, ciągnące się aż pod ginący w mroku sufit, wykonano z kamienia, którego nie rozpoznawałam. Czarną powierzchnię przecinały bordowe żyłki, połyskujące w świetle ustawionych na wielopoziomowych półkach świec. Z ogromnych obrazów oprawionych w srebrne i złote ramy spoglądały czarnookie postacie. Każdą z nich cechowała powaga i wręcz namacalna potęga. Niektóre uwidoczniono także na mlecznobiałych rzeźbach.

Znaki Dusz. Odrodzenie [W TRAKCIE ZMIAN]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz