Rozdział X: Gdy wszystkie koszmary przychodzą jednocześnie

177 24 336
                                    

It's a cruel, cruel world...

...........................................................................

Przestępowałam z nogi na nogę, wpatrując się w zielone oczy rozmówczyni. Margaret wręcz napadła na mnie, kiedy rzuciłam się ku wyjściu z sali. Cierpliwie słuchałam monologu na temat konieczności zapoznania jej z Christopherem. Twierdziła, że skoro była przewodniczącą klasy, to powinna wprowadzić go w „szkolne życie".

Choć podejrzewałam, że zależało jej raczej na wprowadzeniu go w swoje życie.

Podobno chłopak notorycznie przed nią uciekał i właśnie dlatego zdecydowała się poprosić o pomoc kogoś, kto już go znał. Kogoś, z kim kiedyś się przyjaźniła.

Gdy miałam zaledwie kilka lat, często się przeprowadzałam. Po rzekomej śmierci mojego ojca mama pokłóciła się ze swoją rodziną do tego stopnia, że wyjechała do innego kraju i nigdy więcej się do nich nie odezwała. Przemierzała obce miasta, szukając miejsca, w którym czułaby się inaczej niż w domu. A przynajmniej inaczej niż w tym, który znała.

Chodziłam do różnych przedszkoli na południu Anglii. Za każdym razem powtarzał się ten sam schemat. Dla dzieci „nowy" oznaczało „obcy", a „obcy" oznaczało „dziwny". W czasie, w którym powinnam nawiązywać pierwsze relacje, byłam dręczona. Rówieśnicy zabierali mi zabawki, bo one przecież od zawsze należały do nich. Wjeżdżali we mnie plastikowymi samochodzikami, szarpali za włosy. Odwracali się plecami, jakby instynktownie wyczuwali, że coś ze mną nie tak. Nie pytali o imię. Dla nich byłam po prostu „nią". Ona zepsuła huśtawkę, ona szturchnęła Elle. Jawiłam im się jako zło konieczne, nic więcej. Podobnie uważali pracownicy przedszkoli, którzy zawsze brali stronę znajomych dzieci.

Czułam się bezwartościowa. Wybrakowana, uszkodzona. Całkiem jak miś, któremu w praniu odpadło jedno oko. Wiedziałam, że już zawsze będę jedynie przeszkodą na czyjejś drodze. Brzęczącą koło ucha muchą, którą chciało się zgnieść. Samotną, nikomu niepotrzebną istotą.

Mama bardzo mnie kochała, ale to nie wystarczało. Zamykałam się w sobie coraz bardziej i bardziej. Myśli stały się chaotyczne, uciekające przed zagrożeniem, za które uważałam każdego innego człowieka. Starałam się uporządkować szalejącą w głowie burzę, ale byłam za mała, żeby dowiedzieć się, jak to zrobić. Poddałam się bałaganowi. Na zewnątrz milcząca, w środku nieustannie krzyczałam.

Wszystko się zmieniło, kiedy zamieszkałam w Wilborough. Pierwszego dnia w nowym przedszkolu upatrzyłam sobie kąt, w którym mogłam się schować. Siedziałam tam, aż nie usłyszałam wesołego, dziewczęcego głosu. Ktoś pytał mnie o imię. Mnie. To dziwadło, przed którym wszyscy dotąd uciekali. Tak właśnie poznałam Margaret. Śmiała dziewczynka stała się moim kompasem na nieznanych wodach. Przedstawiła reszcie grupy, pokazała ulubione zabawy, przestrzegła przed kłótniami o klocki. Jej obecność uświadomiła mi, że miałam w sobie coś, co można lubić. Coś, dzięki czemu byłam cenna.

Margaret i ja poszłyśmy do tej samej podstawówki, ale już w pierwszej klasie nasze drogi się rozeszły. Czarnowłosa dziewczynka z łatwością przyciągała uwagę bogatych, popularnych dzieci, podczas gdy ja wolałam od niej stronić. Nie chciałam, by o mnie mówiono, nieważne, czy źle, czy dobrze. Pragnęłam pozostać w cieniu przy boku kogoś, kto dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Kimś takim okazał się Will. Wkrótce poznaliśmy także Alex oraz Vic i od tej pory nie potrzebowałam nikogo więcej.

Przez te wszystkie lata Margaret wypracowała sobie sympatię największych imprezowiczów w szkole. Przestałyśmy ze sobą rozmawiać, ale chyba żadna z nas nie miała o to żalu. Skupiłam się na prowadzeniu spokojnego, poukładanego życia w towarzystwie osób, którym bezgranicznie ufałam.

Znaki Dusz. Odrodzenie [W TRAKCIE ZMIAN]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz