🥀nine🥀

206 15 8
                                    

Pov: Wardęga

Podczas chodzenia z moją miłością na rękach zastanawiałem się tylko, gdzie szybko mogę go gdzieś zabrać. Chodziłem w kółko i cały się trzęsłem, że mogło mu się coś stać. Nie wybaczyłbym sobie tego, gdyby coś rzeczywiście byłoby na rzeczy.

Ile ja bym dał, bym mógł cofnąć czas i nie mieć tych pierdolonych wyrzutów sumienia.

Jego cała twarz była blada. Blada ale nadal równie piękna jak za każdym razem, gdy na nią spoglądam.

Ostatecznie postanowiłem go zabrać do domu. Póki nie wiem co mu jest, nie chcę go odsyłać do jakiś lekarzy. Wolę sam się nim zaopiekować niż później czekać na wynik badań w poczekalni z kilka godzin i się cały czas martwiąc.

*Później*

Od razu gdy wszedłem z nim do domu, położyłem go na moim łóżku i już nawet nie dbałem o wygląd mojego pokoju. Zawsze gdy zapraszałem do siebie Konopskiego albo gdy mnie odwiedzał, czyściłem i sprzątałem dom do perfekcji, lecz teraz to nie ma najmniejszego znaczenia.

Rozebrałem kurtkę i buty na dwór i szybko podbiegłem do nieprzytomnego chłopaka, który wyglądał tak spokojnie, a zarazem przerażająco. Przeraził mnie fakt, że mogło mu się stać coś poważnego. Niby nigdzie z wierzchu nie widać głębszej rany, ale kto wie czy podczas napadu żaden kryminalista nie złapał go na przykład za gardło i nie zadusił na śmierć. Od razu od tych wszystkich myśli znowu oczy zaszkliły mi się od łez.

Z szafki w kuchni wyciągnąłem różne leki dla niego i parę bandaży, plastrów aby to wszystko mieć pod kontrolą.
Szybko zdjąłem kurtkę oraz buty chłopaka i w tym momencie musiałem mu zbadać wszystkie rany, jakie miał na ciele. W tym celu oczywiście musiałem pozbyć się niezbędnej materiału z jego tułowia, co było dla mnie po części trudne.

Nie wiem, czemu tak bardzo stresowało mnie ściągnięcie koszulki mojego przyjaciela. To nic złego przecież...
Mimo to, nie miałem czasu na takie bzdety. W porę się opamietałem i rozebrałem koszulkę okularnikowi.

Od razu moim oczom ukazała się jego seksowna klatka piersiowa, którą widzę pierwszy raz i która w cholerę mnie pociąga. Czułem się zachipnotyzowany. Moje całe ciało zastygło, a ja tylko w milczeniu patrzyłem się na to jego ciało z dużym skupieniem i zainteresowaniem.

Jego piękne mięśnie tak dobrze się prezentowały...
Boże Wardęga weź się w garść. Ratuj go, a nie rozczulaj i rozkochuj. Właśnie siebie za to nienawidzę. Właśnie za to.

Oglądałem wzrokiem wszystkie jego rany. Największa była tuż przy brzuchu. Miała niemalże całe zadrapane.
-konopski...- gdy tylko zobaczyłem wszystkie te pojedyńcze małe rany na jego brzuchu lub plecach to znowu w tym dniu chciało mi się płakać jak małe dziecko.

Krzywda chłopaka jest jak moje własne dzieło. Nie potrafiłem go odpowiednio ochronić i to moja wina, że bezpiecznie nie wrócił do domu. Mogłem przecież z nim pójść...

Niemal od razu zacząłem bandażować rękę chłopaka, ponieważ na niej znajdowała się największa ze wszystkich ran. Zawijałem i zakręcałem biały materiał w okół jego poszkodowanej ręki.

Dałem mu także potrzebne leki, które wziąłem z półki i kiedy już wszystko miałem pod kontrolą opadłem lekko na kanapie zmęczony tym wszystkim co się ostatnio dzieje. Pandora Gate + ten chłopak z którym współpracuje po prostu nie dają mi świętego spokoju.

I nagle stała się rzecz nieoczekiwana z mojej strony, ponieważ chłopak był w poważnym stanie.
Jego powieki lekko się uchyliły, a on sam lekko podniósł swoją głowę nie wiedząc co się dzieje i rozglądając się we wszystkie strony aby dowiedzieć się z gdzie się teraz znajduje.

-Boże Konopski. Nie strasz mnie tak- Prawie natychmiast się do niego wtuliłem będąc szczęśliwym, że pomimo uszkodzeń na jego ciele jest z nim dobrze. Parę samotnych łez zdążyło się wylać pozostawiając przy tym pustkę.

Oczywiście przytulałem go też delikatnie, aby podczas objęcia chłopaka niechcący nie zahaczyć o którąś z jego ran na klatce piersiowej.

-C-co t...tu się dzieje?- Głos chłopaka był strasznie wystraszony i niemal od razu z jego oczu także wypłynęły krople łez, które samotnie spływały sobie po jego policzku.

Niepewnie oddał uścisk i czułem jak tylko głowę spuszcza w dół tym samym bacznie oglądać swoją klatkę piersiową.

Jak widać, przypomniał sobie wszystko co zaszło wtedy koło restauracji. Być może właśnie dlatego wybuchł płacze po przebudzeniu. Ja także lepszy nie byłem. Płakałem od razu od kiedy okularnik się obudził, bo nie byłem wstanie uwierzyć, że zrobiła mu się krzywda, a z kolei byłem bardzo szczęśliwy że udało mi się go odratować.

-Wardega ja się w cholerę boje...- Gdy nic nie odpowiedziałem, Konopski znowu się odezwał tym razem łamliwym i drżącym głosem, a ja nie byłem w stanie widzieć i słyszeć jak cierpi.

-Czego się boisz...?- Ucałowałem czubek jego głowy i oczekiwałem od niego odpowiedzi.

Ktoś gra z nami w pieprzone gierki.


Forever Together - Wardęga i KonopkyyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz