Rozdział 44

1K 105 10
                                    

~ Jacob ~

Byliśmy z Maxem coraz bliżej wejścia do domu. Na szczęście ludzie Pearl torowali nam drogę więc było łatwo dostać się do wejścia.

- Już niedaleko Jake! - Krzyknął do mnie Max i chwilę później strzelił do człowieka, który wybiegł z karabinem z domu. - Ile ich tam kurwa jeszcze jest?!

- Na pewno to nie był ostatni.

Zacząłem iść dalej do przodu. Muszę dotrzeć do niej zanim ktoś jeszcze bardziej ją skrzywdzi. Pewnie już ktoś poszedł po Satō i zastał go nieprzytomnego. Oby tylko Pearl nic się nie stało. Mam kurwa nadzieję, że Satō miał ze sobą broń, którą mogła od niego zabrać i się bronić.

Z domu wybiegło jeszcze kilku uzbrojonych ludzi, ale wraz z Maxem i dwoma chłopakami od Pearl udało nam się ich od razu zdjąć. Po chwili doszliśmy w końcu do wejścia. Oczywiście Max z jednym weszli pierwsi. Pewnie po to żebym znowu nie zarobił tak, jak ostatnio. Tym razem nie mam na sobie kamizelki, jak oberwę to może być ze mną kiepsko.

Wbiegłem zaraz za nimi. Z korytarza z prawej strony usłyszałem głosy.

- Nie wyjdziesz stąd żywy. - To była Pearl. - Pomóż mi, a każę darować ci życie. Twój szef już jest trupem. Walczysz za kogoś kto już nie żyje.

Od razu pobiegłem w tamtym kierunku, a pozostali za mną. Gdy dotarłem na miejsce to skurwiel w nią celował.

- Przynajmniej umrę jako ten, który zabił Pearl O'Connor.

Pearl zamknęła oczy i złapała się za brzuch. Wymierzyłem w skurwiela i trafiłem go prosto w głowę. Padł jak kłoda. Pearl zaczęła dotykać się po swoim ciele niedowierzając, że to nie jej się coś stało.

Podbiegłem do niej. Kurwa jest cała, przynajmniej fizycznie, bo nie wiem jak będzie z jej psychiką skoro ten skurwiel coś takiego jej zrobił.

- Pearl. - Powiedziałem łagodnie, otworzyła swoje oczy i spojrzała na mnie pełna bólu. - Wybacz mi kochanie.

Chciałem do niej się zbliżyć, ale odsunęła się i spojrzała za mnie.

- Max na górze jest nieprzytomny Satō. Zajmijcie się nim, nie może uciec. - Rozkazała mu nie zwracając w ogóle na mnie uwagi. - Ja idę po Fabio. Jeżeli jeszcze żyje to będzie potrzebował natychmiastowej pomocy.

Przeładowała karabin i odwróciła się tyłem do mnie łapiąc za klamkę jakiś drzwi. Otworzyła je i zaczęła schodzić po schodach w dół.

- Idę z tobą. - Ruszyłem za nią.

Znowu nic się nie odezwała. Nawet nie spojrzała się na mnie. Nie dziwię jej się. Przeze mnie spotkało ją to piekło.

Wyprzedziłem ją i ruszyłem pierwszy osłaniając ją. Spieprzyłem wszystko, ale nie pozwolę żeby stała jej się jeszcze większa krzywda. Na korytarzu na szczęście nie było nikogo. Zaczęliśmy po kolei wchodzić do pomieszczeń i szukać Fabio. Nagle usłyszałem dwa strzały. Wybiegłem od razu żeby sprawdzić, co się dzieje. Pearl stała przed jakimiś drzwiami i właśnie miała wchodzić do środka. Doszedłem do niej i weszliśmy do pomieszczenia.

Fabio leżał na jakimś paskudnym materacu. W powietrzu unosił się smród uryny.

- Boże Fabio. - Pearl podeszła do niego i klęknęła przy nim żeby sprawdzić puls. - Żyje, ale puls jest bardzo słabo wyczuwalny. - Powiedziała do mnie. - Jak już tu jesteś to pomóż mi. Musi trafić jak najszybciej do lekarza.

- Michael czeka na nas kilka kilometrów stąd. - Powiedziałem i od razu zacząłem podnosić Fabio. - Wytrzymaj jeszcze trochę. - Zwróciłem się do niego.

Wybacz mi Pearl (American Mafia Story vol. 4) (18+) ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz