Summers in Vegas were boring
My lucky days were when you would take me
To your pizza place in the morning, oh
Pay me in fresh dough and Mexican Coke
Or take me home
Summers In Vegas Lolo ZouaïAlice White
,,Do what it need to do with her"Nie.
To nie prawda.
To nie mógł być Nicodemus. Ten Nicodemus. Ten, pieprzony, Nicodemus, kurwa, Walker. Jaka była szansa na nasze ponownie spotkanie po siedmiu latach?
Nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam by to była prawda. Ale prawie wszystko się zgadzało. Te wszystkie nic nie znaczące dla większości teksty, one miały dla mnie drugie dno. Cytował słowa tego Nicodemus. Teraz, patrząc na to z innej perspektywy, Walker był podobny do mojego Nicka. Pomimo że minęło siedem lat to wyglądali prawie tak samo. Ale jedyne co mi w tym wszystkim nie pasowało to to, że mój Nick nie miał rodzeństwa. Mój Nick Walker był jedynakiem. Jego jedynym krewnym był ojciec, matka podobno mieszkała w Hiszpanii i nie miał z nią kontaktu.
Wybiegłam z klubu z mokrymi od łez policzkami. Odpaliłam sobie papierosa i ruszyłam w stronę swojego białego BMW E36, które było zaparkowane trochę dalej od miejsca zabawy.
To auto jako jedyne mnie kochało. Zresztą... z wzajemnością.
Napisałam trzęsącymi dłońmi do Molly, że wyszłam wcześniej. Pewnie i tak miała to głęboko w nosie, ale wolałam nie dostawać później od niej niepotrzebnych wiadomości, jakby nagle jej się przypomniała, że wcale nie przyszła sama.
Przecież obiecałaś mu, że to rzucisz — pomyślałam, kiedy zaciągałam się papierosem.
Obiecałaś, że będziesz go kochać całe życie, więc dlaczego teraz czujesz tylko złość i smutek?
Najwidoczniej byłaś niewystarczająca.
Dlaczego wrócił po takim czasie?
Może miał inną, ale mu się znudziła, jak ty kiedyś?
Może dalej mnie kocha?
Czy on w ogóle mnie kiedyś kochał?
Czy znowu chce mnie zniszczyć?
Mój mózg pracował tylko na jeden temat. Odtwarzał jego słowa z przed kilku wiosen w moje osiemnaste urodziny. Za dwie godziny minie idealnie siedem lat odkąd się bliżej poznaliśmy. Przez pierwsze dwa lata był to dla mnie najgorszy dzień w całym roku. Potem już był to pretekst, aby porządnie się napierdolić. Opić smutki.
Od czasu jego odejścia moje urodziny były istną katorgą.
Taki był Nicodemus Walker. Wchodził do twojego życia, aby pokazać ci to, co najlepsze, a na sam koniec wyrywał ci bijące dla niego już serce, rzucając nim na podłogę, aby potem je zdeptać. Bo tak naprawdę Nicodemus Walker był zakompleksionym gnojem, który pragnął atencji, której nie dostał od swojego ojca. Był moim najgorszym koszmarem i najszczerszym pragnieniem. Nie wiedziałam dlaczego dalej o nim myślałam po tylu latach, dlaczego wrócił i dlaczego pozwoliłam sobie go pokochać jako gówniara. Nie chciałam mówić, że chętnie usunęłabym go ze swojego życia, bo nie chciałam tego. Twierdziłam, że nauczył mnie, aby nie być łatwowierną pizdą, która nabiera się na słodkie słówka i gatki o miłości.
Wsiadłam do samochodu i wróciłam pospiesznie do domu, marząc tylko, aby położyć się w swoim łóżku i zasnąć. A najlepiej to już się nie obudzić przez bardzo długi czas.
ꨄ
Nicodemus Walker
Całowała mnie, wszędzie mnie całowała. Na całej mojej szyi i policzkach były ślady bordowej pomadki, która mnie ubrudziła. Chciałem poczuć tą euforię. Naprawdę chciałem, ale nie mogłem.
Bo to nie była ona.
A pomimo tego i tak położyłem swoje dłonie na jej pośladkach ściskając je mocno i wsłuchując się w jej nie melodyjne jęki. Całowała moje usta, ale nie oddawałem pocałunku. Bo to nie była ona.
Pośpiesznie odpiąłem pasek chcąc coś poczuć. Chciałem poczuć ją. Ale to było niemożliwe. Przynajmniej teraz. Więc wyobrażałem sobie, że ta dziewczyna, której imienia już dawno zapomniałem, była nią. Podwinąłem jej kusą spódniczkę, odsunąłem bieliznę na bok i wbiłem się w nią do samego końca. Jej jęki kaleczyły moje uszy. Układały się w nieprzyjemny chaos, nieskładne i brzydko brzmiące dźwięki. Zmarszczyłem brwi, nie czując wcale satysfakcji. Wchodziłem w nią coraz szybciej, ale to nie pomagało. To dalej nie było to co chciałem.
Bo to nie była Alice.
Alice White. Czasem miałem wrażenie, że była dobra dosłownie we wszystkim. Miałem wiele dziewczyn w swoim życiu, ale przy żadnej nie czułem się tak dobrze jak przy mojej małej Dulcynei. Ona była po prostu inna, wyjątkowa. Nie wiedziałem dlaczego, ale ciągnęło mnie do niej. Nie rozumiałem tego. Przecież Alice White nigdy nie grzeszyła urodą, nie była wybitnie mądra i nie miała szlachetnych genów. Była taka zwyczajna, prosta. Ale w tej całej prostocie była dziwnie wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Otaczało mnie tyle dziewczyn. Najseksowniejsze kobiety w kraju biły się, żebym tylko zwrócił na nie uwagę, a ja chciałem ją. Moją White, która zakochała się we mnie. Nie była pierwsza, która to zrobiła, ale jednak to na jej punkcie wyrosła mi nie mała obsesja. Jednak, sprawy się skomplikowały, kiedy zacząłem się do niej przywiązywać. Zacząłem coś czuć. A uczucia to słabość. Tak powtarzał mój ojciec.
Poczułem jak zaciska się na mnie nieprzyjemnie i wtedy w końcu wszystko we mnie wybuchło. Nie zastąpię White. Choćbym się starał, choćbym wyruchał połowę tego świata, nikt nie dorówna moim doznaniom z Alice White. Odepchnąłem ją od siebie i zapiąłem spodnie.
— Nick! — Krzyknęła w szoku.
Nienawidziłem jak ktokolwiek tak do mnie mówił. Tylko jedna osoba miała moje przyzwolenie do nazywania mnie tym właśnie zdrobnieniem.
Warknąłem głośno słysząc jej irytujący głos i ruszyłem w stronę windy, obok której stał Allan.
— Zrób z nią co należy.
Za chwile zniknąłem za drzwiami windy i usłyszałem krzyk, a zaraz po nim strzał. Allan pozbył się problemu.
Wsiadłem do jednego ze swoich aut, dziś wybrałem czarnego Astona Martina One 77, i wjechałem z piskiem opon na zatłoczone ulice Londynu.
Nienawidziłem tego miasta. Zawsze padało, była mgła. Otoczka tego zapyziałego miasta była gburowatą, ponura i mroczna. Na ulicy zawsze było milion ludzi. Nikt się nie wyróżniał. Czułem się tutaj, jak zamkniętą ryba w konserwie. Ale teraz oprócz biznesów mam dla kogo znosić to wszystko.
Dojechałem do wyznaczonego celu. Wszedłem do środka, nie zawracając sobie głowy rozglądaniem się.
— Ile ma pani białych róż na stanie? — Zapytałem florystkę.
Spojrzała w komputer, stukając w klawisz.
— Sto dwadzieścia...
— Ma pani wszystkie upleść w jeden ogromny bukiet z niebieską wstążką. Żadnych innych dodatków — zażądałem. Kobieta spojrzała na mnie oczami rozszerzonymi w szoku.
— To będzie dużo kosztować...
— Nie obchodzi mnie cena. Chcę tę bukiet na teraz.
Czekałem jakieś dwadzieścia minut, aż trzy kobiety uplotą bukiet, zapłaciłem wyznaczoną kwotę, a jedna z florystek podała mi bukiet z wielkim uśmiechem.
— Jejku... też bym chciała dostać taki bukiet. Jest naprawdę piękny. Dla kogo to? — Zapytała patrząc z zazdrością na piękny bukiet.
Uśmiechnąłem się pod nosem i po minucie ciszy powiedziałem:
— Dla mojej Dulcynei.
CZYTASZ
𝐃𝐮𝐥𝐜𝐲𝐧𝐞𝐚 | +𝟏𝟖 W TRAKCIE POPRAWY
RomansaPIERWSZA CZĘŚĆ DYLOGII „LONDON" [...] - Jesteś chory, Walker. - Choruje na ciebie, Alice White i nie udawaj, że tego nie wiesz. [...] - Zniszczysz mi życie... - Nie da się zniszczyć czegoś, co jest już dawno zrujnowane. [...] Alice White po siedmi...