𝐄𝐩𝐢𝐥𝐨𝐠ఌ

582 23 8
                                    

Alice White

Samochodem takiego pokroju jechało się znakomicie. Śpiewałam z Dylanem piosenkę Katy Perry Last Friday Night. Przez to, że nasi rodzice po aresztowaniu Devona postanowili wyjechać na wieś. Tłumaczyli, że potrzebowali spokoju, co dla mnie było po prostu wymówką na ucieczkę od plotek. Co jak co, ale Thomas i Elizabeth White byli popularni w gronie lekarzy. Moja mama była znana za bycie najlepszym psychiatrą dziecięcym w mieście, a moim ojciec był chirurgiem plastycznym i chodzili do niego różni celebryci. Sprzedali nasz dom w Londynie i kupili sobie niewielką chatkę na wsi, gdzie miałam trzy godziny drogi.

Dojechaliśmy finalnie szybciej niż zazwyczaj, dzięki mojej ciężkiej nodze do gazu. Nie patrzyłam na licznik, ile jechałam na autostradzie, ale było zajebiście. Uśmiechnęłam się do samej siebie, patrząc na dom, który nie mogłam nazwać swoim domem rodzinnym. Bo nie tu się wychowywałam. To nie był ten sam stary dom. Nie miał drewnianej elewacji, nie miał basenu, na ogródku nie rosły piękne kwiaty. To nie był dom, który mogłam nazwać swoim domem. Tamten dom umarł razem ze mną, kiedy aresztowano Devona, kiedy Nicodemus ze mną zerwał i kiedy umarła moja babcia. Wszystkie wspomnienia umarły. Jakaś część mnie została sprzedana obcym ludziom razem z pięknym, starym domem, który był moją bezpieczną przystanią.

Westchnęłam cicho i odpięłam pasy, aby po chwili wyjść z samochodu, biorąc na obecną chwilę tylko torebkę. Spojrzałam na swoje ubranie, przypominając sobie, że dalej byłam w ubraniach Walkera.

Wspomnienia o naszej wczorajszej nocy budziły we mnie mieszane uczucia. Niby tego chciałam, ale z drugiej strony... poniekąd żałowałam. Nicodemus Walker zranił mnie tak bardzo, jak nikt dotąd nie potrafił. Wszystko co było między nami siedem lat temu było dziwne. Pokochałam go, a on wyrwał moje serce, ale nie po to by je zmiażdżyć. Wyrwał je, aby złożyć na nim ostatni pocałunek miłości i schować do kieszeni.

Zabrał je ze sobą, bo miał nadzieje... na mnie.

Wierzył, że mu wybaczę. Ale czy mu wybaczyłam? Nie wiedziałam. Ciągnęło mnie do niego. Był tak... zniszczony, że aż idealny w tym całym nieładzie. Traktował wszystkich, jak gówno. Był arogancki. Uparty. Wkurwiający. Długo by wymieniać. Ale dla mnie był zupełnie inny. Szanował moje zdanie. Potrafił zamknąć mordę, aby mnie bardziej nie denerwować. Jedyne co się nie zmieniło to, że był uparty i wkurwiający. Ale z tym się dało żyć.

— Idziemy czy masz zamiar tak stać, gapiąc się na samochód? — Zapytał Dylan, wyrywając mnie tym samym z moich przemyśleń. Uśmiechnęłam się wrednie.

— Kto ostatni przy drzwiach ten zjeb! — Krzyknęłam i biegiem ruszyłam w stronę domu, który znajdował się na nie wielkim wzgórzu.

— Zajebałaś falstarta! — Krzyczał za mną, kiedy biegłam do tych cholernych drzwi, jakby od tego zależało moje życie.

Od tego zależało moje życie. Nie chciałam być później przezywana przez całe święta, przez brata, od zjebów.

Sama wolałam go wyzywać.

Śmiałam się głośno i dobiegłam zdyszana do drzwi. Myślałam, że moje płuca wylecą mi z drugiej strony. Otworzyłam drewniane drzwi i wpadłam do środka, zatrzaskując je przed nosem Dylana White, największego zjeba, który przegrał z własną siostrą. W dodatku młodszą.

— Jesteśmy! — Krzyknęłam na cały dom, aby zaraz zobaczyć, biegnącą w moją stronę blondynkę w średnim wieku. Miała wielki uśmiech na twarzy, kiedy zbiegała po schodach. Dotarła szybko do mnie i rzuciła się na mnie, mocno przytulając. — Cześć mamo — mruknęłam, nie ukrywając lekkiej irytacji. Nie lubiłam się przytulać, a Elizabeth bardzo dobrze o tym wiedziała. Niestety ta kobieta lubiła mnie wkurwiać, ale to chyba było rodzinne.

𝐃𝐮𝐥𝐜𝐲𝐧𝐞𝐚 | +𝟏𝟖 W TRAKCIE POPRAWYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz