Rozdział 21

76 8 12
                                    

Szukał jej.

Lecz nigdzie nie mógł jej znaleźć.

Razem ze swoim ojcem i przyjaciółmi poszukiwał swojej ukochanej.

Przeszukali plaże, całą osadę i najbardziej skryte zakamarki kryjące się obok wyspy.

I nic.

Szaleństwo powoli ale skutecznie zaczęło go dopadać.
Nie wiedział gdzie i jak szukać.

Minęła około godzina od zaginięcia jego żony.

Jej matka, jego matka i siostra nie miały już siły szukać.
Krążyły jeszcze wokół wyspy, z nadzieją że gdzieś się ona pojawi.
Całe zalane łzami pytały inne osoby przechodzące obok, ale nikt jej nie widział.

Wódz zebrał grupę poszukiwawczą a oni przeszukali praktycznie całe morze należące do klanu Metkayina.
Nigdzie jej nie było.

Nie minęła duża ilość czasu od zaginięcia dziewczyny, ale on czuł jakby to była wieczność.
Zatracał głowę w najgorszych myślach i nie mógł ich na dodatek opanować.

Chodził i przeszukiwał nawet te same miejsca z nadzieją że jego ukochana się tam będzie znajdować ale wszystko na marne.

Jego tęczówki dostrzegły obraz oddalonego lasku.
Znajdował się on w głębi wyspy i nikt się tam zbytnio nie zapuszczał, chyba że tylko na jego brzeg po owoce.
Tam jeszcze nikt nie zaglądał.
Nie wiedząc nawet kiedy, jego ojciec i reszta przyjaciół znalazła się obok niego.
Teraz wszyscy wpatrywali się w dokładnie ten sam punkt co zrozpaczony chłopak.
Wódz zrozumiał co jego syn miał na myśli.
-IDZIEMY!- krzyknął do reszty grupy, chwycił swojego syna za przedramię i wszyscy szybkim krokiem rozpoczęli wędrować w stronę oddalonych drzew.
Piasek był miękki i uginał się pod stopami, ale z każdą chwilą stawał się coraz zimniejszy.
Wiatr z sekundy na sekundę przybierał na sile, a jego zimne powiewy obijały się o ciała poszukujących mężczyzn, wysyłając dreszcze, i targał ich starannie splecione włosy.
Chmury z daleka, coraz bardziej się zbliżały a ich kolor był jasnej szarości, gdzie nie gdzie trochę ciemniejszej.
Wszystko dookoła zaczynało jakby ciemnieć, tracić życie a w powietrzu można było wyczuć strach i zmartwienie.

Podążali tak z kilka minut, gdy nagle zza drzew wyłoniła się grupa chłopców w wieku Aonunga.
Ten za to od razu rozpoznał ich twarze.
To była ta sama banda zboków, którzy pokładali swój wzrok i obleśne uśmiechy na ciele jego ukochanej.
Na samo to wspomnienie, krew zagotowała się w jego żyłach i bez zastanowienia ruszył biegiem w stronę oblechów.
Reszta grupy wędrująca razem z nim, również zrozumiała o co chodzi chłopakowi.
Teraz wszyscy ile sił w nogach, biegli w kierunku nic nie zdawających sobie mężczyzn.

Tamci nie zdawali sobie nawet sprawy, co następne ich czeka.
W mgnieniu oka zostali powaleni na ziemię, a ich ręce zostały zablokowane tak samo jak praktycznie reszta ich ciała.
Aonung był za bardzo połączony z gniewem, by poluzować uścisk na złączonych z tyłu nadgarstkach chłopaka, który wcześniej obsypywał jego żonę obrzydliwymi spojrzeniami.
Jego nadgarstki były czerwone od zaciśniętych palców na nich, krew pulsowała w żyłach a piasek na którym spoczywała jego twarz wsypywał mu się do ust.
-GDZIE ONA JEST?!- krzyknął zdesperowany chłopak i mocniej zacisnął swoje dłonie na nadgarstkach leżącego pod nim mężczyźnie.
Przerażone, szare tęczówki w których można było dostrzec odrobinę niebieskiego koloru, spojrzały na tyle ile mogły na chłopaka a później zwróciły się na niedaleko znajdujący się lasek.
Zrozpaczony chłopak dalej trzymając chłopaka swoimi rękami, spojrzał w tym samym kierunku co on.

Puścił go od razu, i najszybciej jak mógł zaczął biec.
Neteyam również puścił chłopaka, którego trzymał i popędził za swoim przyjacielem, lecz nie był w stanie mu dorównać z prędkością.

Biegł.
Gnał po ledwo widocznej ścieżce, która została stworzona przez bandę zboków.

Powiew wiatru huczał przez liście drzew, a krople zimnego deszczu zaczęły spadać na jego twarz.
Niedaleko od niego, mógł dosłyszeć biegnące kroki Neteyama oraz jego oddech.

-IVA!- krzyknął by pomóc sobie znaleźć ukochaną ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi.

-IVÄ!

-IVÄÄÄ!

Las zaczął się coraz bardziej zagęstniać, drzewa coraz częściej rosły niemały kawałek od siebie a podłoże zaczynało być coraz twardsze.

Jedno drzewo przykuło jego uwagę.

Było największe ze wszystkich, jego liście sięgały prawie do ziemi.
Pokryte było twardą korą, a o nią było oparte ciało.

Jej ciało.

Jej nagie ciało, pokryte od brzucha w dół krwią.

-IVÄ!

Bez zastanowienia podbiegł do niej i chwycił w swoje ramiona zakrwawione, nagie i zimne ciało.

Jej oczy były lekko otwarte i wpatrywały się w niego.
Wyglądały jakby mgła się na nich osadziła a pod powiekami znajdowały się ogromne wory.
Szybko też usadowił swoją dłoń na ogromnym przecięciu, z którego litrami sączyła się krew i spływała na ziemię pod nimi.

-Zostań ze mną!

-Nie zamykaj oczu, patrz na mnie!

-PROSZĘ!

Krzyki przepełnione strachem i smutkiem wydobywały się z jego gardła, prosząc ukochaną by z nim została, by nie zamknęła swoich pięknych oceanicznych oczu.
By nie odpłynęła do krainy spokoju po śmierci, by nie musiał być zmuszony odwiedzać ją tylko duchowo.

W tym momencie Neteyam dobiegł do miejsca gdzie małżeństwo teraz się znajdowało.

Momentalnie osłupiał, oglądając tą scenę.
Nie wiedział co zrobić, nie mógł nic zrobić.

Aonung chwycił szczelnie dziewczynę w swoje ramiona, podniósł ją i zaczął biec w stronę rodzinnego Mauri.
Jego ręka dalej spoczywała na jej brzuchu, uciskając ranę, ale krew mimo wszystko przelewała się przez jego palce i skapywała na podłoże.

Pędził ile sił w nogach, teraz wybiegł z lasku a przerażone i pytające spojrzenia spadały na niego i dziewczynę.
Nie obchodziło go to, najważniejsze teraz było dostarczenie krwawiącego ciała do jego matki.

Deszcz skapywał z mocnym impetem na ziemię, wiatr huczał i rzucał mocnymi powiewami a niebo wydawało z siebie grzmoty i błyskawice coraz bardziej zbliżające się na teren klanu.

Łzy wypływające z jego oczu mieszały się z dużymi i lodowatymi kroplami.
W płucach czuł kłucie od nadmiernego wysiłku, w żyłach czuł mocny puls, serce zaraz miało mu wyskoczyć z klatki a oddech nierówny i płytki.

Nareszcie.

Wbiegł do chaty, i ujrzał swoją rodzicielkę razem z jego siostrą i mamą ukochanej, całe zapłakane.

Gdy go zobaczyły, wytrzeszczyły oczy a na ich twarzach pojawiło się przerażenie.

Położył zmarznięte ciało na macie.

I wyszedł.

Nie mógł na to patrzeć.

Znalazł się na mostku przed Mauri, powiew wiatru i deszcz obijały się o jego ciało co spowodowało pojawienie się dreszczy.

Dalej oddychał ciężko a krew wirowała w żyłach.

Upadł na kolana, zalewając się łzami, i modlił się do Eywy by uratowała jego cały świat.

---------------

HEEJ!

Nie było mnie przez jakiś czas, za co bardzo przepraszam ale postaram się to nadrobić.
Mam nadzieję że rozdział się podoba i widzimy się w następnym!
Miłego dnia/nocy muaaa 💖

Odmienione ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz