Rozdział 23

52 5 26
                                    

IVÄ

Ostanie co mogłam słyszeć przed odcięciem od rzeczywistości, to były krzyki mojego męża.
Błagania bym z nim została, jego przerażone słowa i głos rozbijały mnie na kawałki.

Chciałam mu oznajmić, że jestem z nim.
Pragnęłam otworzyć moje zmęczone powieki i spojrzeć w jego głębokie oczy.
Oczy, do których mogłam wskoczyć i już niegdy z nich nie wypłynąć.
Były jak najgłębszy ocean, wypełniony magiczną wodą, która oczarowywała mnie bym w niej została i już niegdy nie wypływała.

Czułam, że moje ciało jest zimne, nie wyczuwałam moich dłoni, palców, nóg.
Mimo prób otworzenia powiek, nic się nie wydarzyło.
Coraz bardziej mój umysł zaczynał wygasać, moje kończyny całe odrętwiałe, płuca nie współpracowały, tak samo jak i serce.
Krew z mojej rany spływała w dół mojego ciała, jej ciepło z każdą sekundą było coraz mniej wyczuwalne.
Bolała ona jak cholera, ból przeszywał mnie również na środku klatki piersiowej.

Moje uszy piszczały.
Ostatnią rzecz jaką wyczułam, to lodowate krople, spadające z dużym impetem na mnie.

Cisza.

Wszystko ucichło.
Nie czułam już mojej lodowatej skóry, ciepłej i czerwonej cieczy sączącej się z mojej rani.
Zimna masywnych kropel deszczu lub nawet podmuchu silnego wiatru.

Nic.

Tylko ciemność i zabijająca cisza wokół mnie.

Uczucie było dziwne.
Moje uszy jakby zatkane, a oczu nie mogłam otworzyć. Nawet nie wyczuwałam swoich powiek.
Tak jakbym umarła.
Jakbym opuściła mój świat, moich bliskich.

Nie mogłam zrobić nic.
Niczego poczuć, niczego nie zobaczyć.
Nawet myśleć.

W moich uszach znów pojawił się dźwięk.
Nie piszczenia, lecz gwizdu.

Pogwizdywania, które bardzo dobrze znałam. Rozpoznałabym je wszędzie i o każdej porze.
Tata.

Piekielnie białe światło zaczynało naświetlać moje powieki, których nadal nie potrafiłam otworzyć.
W pewnym momencie panowanie nad moim ciałem powróciło.
Moje oczy szybkim ruchem rozwarły się, a raniąca w tęczówki poświata uderzyła mnie swoim blaskiem.

Uczucie jakie towarzyszyło mi to lekkość. Jakbym lewitowała.
Jak sen z którego nie mogę się wybudzić.

Wtem obraz stał się wyraźny.
Dostrzegłam zarys sylwetki stojącej przede mną. Męskiego, dobrze zbudowanego i z tatuażem na ramieniu kształtu ciała.

Tato?

W ten twarz osoby przede mną wyraziła się.
Ciemno niebieskie tęczówki spojrzały prosto w moje, a ja czułam jakby moje serce pękało na milion kawałeczków.
-Tato!- krzyknęłam z największym szczęściem i entuzjazmem w swoim głosie.

Ten tylko otworzył swoje ramiona, a ja bez wachania wbiegłam w nie, tuląc się do ciepłej skóry.
Łzy szczęścia płynęły po mojej twarzy, wszystko wokół mnie jakby się przejaśniło, jakbym odnalazła wszystko czego potrzebowałam.

Spojrzałam na jego twarz, dalej będą wtulona w jego klatkę piersiową. Jego ramiona oddawały mój uścisk, a dłonie jeździły po moich plecach w uspokajający sposób.

Wtedy, zdałam sobie sprawę. Jestem razem z moim ojcem, tutaj, teraz. Zostałam zraniona nożem. Czy to wszystko się dzieje na prawdę?
-Tato?
Ten tylko spojrzał na mnie z miłością w oczach.
-Czy to wszystko się dzieje na prawdę?.... Czy to tylko sen? Czy ja żyje?

Wyraz jego twarzy momentalnie spochmurniał, a oczy wypełniły się pustką, jakby szarzejąc i tracąc swój blask.

Jego ciało utraciło ciepło, a szczęście i radość wyparowały, jakby coś je wciągnęło w czarną i nie kończącą się otchłań.

Nagły przypływ zimna zabił przyjemny powiew lekkiego wiatru dookoła nas, a niebo z przejrzystego, niebieskiego koloru, przemieniło się w przytłaczający, ciemny szary.

Wtem, mój ojciec zniknął za mgłą. Szarawy dym otoczył go, a potem wciągnął w niekończącą się pustkę ciemności.
-NIE!- krzyknęłam na cały głos z rozpaczy, wyciągając jeszcze swoje ramiona by spróbować złapać mężczyznę, lecz było już za późno.

Zimno zatoczyło koło wokół mnie to tego stopnia, że całe moje ciało drgało a prądy nieprzyjemności rozlały się po całej mojej skórze.

Upadłam na kolana i zaszlochałam. Czułam się pusto.
Żadne inne emocje, tylko żal i rozpacz bez granic.

Gdy płacząc tak, nagle coś zaczęło wstrzymywać mój oddech.
Albo powietrze stało się znacznie cięższe, lub mój nie przerywający płacz to spowodował.

Poczułam się słabo. Cała siła z moich nóg, ramion wyparowała, a ja upadłam na kolana w dalszym ciągu walcząc o oddech.
Mroczki rozpoczęły pojawiać się przed oczami, uczucie jakby cały świat wirował wokół.

Pisk.
Znowu słyszalnym dźwiękiem był pisk.
Z każdą sekundą nasilał się coraz bardziej i bardziej.
Skronie pulsowały niemiłosiernie, piszczenie zwiększało swoją siłę coraz bardziej i bardziej.

Aż przez kolejne momenty znów widziałam ciemność, lecz naruszający moje bębenki uszowe dźwięk nie ustawał, lecz nasilał się coraz mocniej, powodując iż mój mózg nie potrafił myśleć racjonalnie.

Tym razem, nie straciłam świadomości, nieprzyjemny pisk ucichł, a moim oczom ukazała się kolejna scena.
Której nigdy nie chciałam wiedzieć.

Zobaczyłam Aonunga. I mnie.

Oboje znajdowaliśmy się w Mauri, lecz nie w zwykłym, w namiocie Olo'eyktana i Tsahik.

Siedzieliśmy w przytulnym kącie, ognisko na środku chaty przebijało kojące ciepło i światło.
Oboje posiadaliśmy tatuaże, znaczące najwyższe rangi w klanie, z uśmiechami ja twarzy wpatrywaliśmy się w siebie.

Dłoń mojego ukochanego spoczywała na moim brzuchu, głaszcząc go powoli i z czułością, sam widok tego mógł przynieść roztopienie dla najbardziej zimnego serca na całym wszechświecie.

Spojrzałam na moje ciało wyświetlające się w wizji, które wyglądało inaczej niż je znam.
Tatuaże wyglądały pięknie, idealnie dopasowane do mojej twarzy, klatki, brzucha i nóg.
Na mojej szyi spoczywała różowa muszla Tsahik, taka sama, którą nosi Ronal.
Piersi pokryte ozdobą z kremowego sznurka, zaplątanego na wzór mikrowych warkoczyków, w które wplecione były malutkie kamyczki w odcieniach bieli i turkusu, koraliki koloru białego i zielonego a także małe muszelki w różnych kolorach różu i fioletu.

Dolna część ubioru była zrobiona na wzór górnej, tak, że pasowały do siebie jak dwie krople wody, lecz przy dolnej małe warkoczyki nie były zaplecione ze sobą, tylko powiewały dookoła a na ich końcach muszelki, koraliki oraz kamyczki.

Błysk w oczach mężczyzny wskazywał, iż był przeszczęśliwy i podekscytowany, jego wzrok spoczywał na mnie a wypełniony był miłością i uczuciem.

Gdy w końcu zrozumiałam o co chodzi, łzy napłynęły mi do oczu.
Jego dłoń masowała mały, wypukły brzuszek, świadczący tylko o jednym, nosiłam w sobie dziecko, jego dziecko.

Woda w moich oczach rozmazała mi widok, po chwili polepszając go gdy wypłynęła z nich i spłynęła po policzkach.

Zaniosłam się głośnym szlochem, aż w końcu ciemność wokół mnie znów się zjawiła, narastała coraz bardziej, iż w końcu pochłonęła mnie, zostawiając tylko echo straszliwego płaczu z głębi serca...

HEEEJ!!!

W KOŃCU WRÓCIŁAM! MAM NADZIEJĘ ŻE ROZDZIAŁ WAM SIĘ SPODOBAŁ I POSTARAM SIĘ PISAĆ WIECEJ LECZ TRUDNO JEST WROCIC DO PISANIA CODZIENNIE PO TAK DLUGIM CZASIE.
MIŁEGO DNIA/NOCY MUAA💗💗

Odmienione ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz