Rozdział 47

207 20 17
                                    

W jednej chwili dziewczyna znalazła się w ciemnej uliczce Hogsmede. Dopiero kiedy świeże powietrze musnęło jej twarz, dotarło do niej, że naprawdę to robiła. Naprawdę była tak blisko Hogwartu, Freda i całej walki, która zaraz miała się stoczyć. Serce zabiło jej mocniej, a strach pomieszał się z adrenaliną. Diana czuła się jakby nawąchała się jakiegoś eliksiru, po którym miała znacznie więcej odwagi. Nie liczyło się dla niej to, że mogła dziś zginąć, ani to że to co robiła było skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Zostawiła swojego ojca, brata i przyjaciela, nie mówiąc im o swoim planie. Jeśli Diana była czegoś pewna, to tego że miłość naprawdę ją zaślepiła i doprowadziła do całego tego szaleństwa.

Kiedy tak stała, zorientowała się, że właściwie to nie miała pojęcia jak dostać się na teren Hogwartu. Wiedziała, że członkowie Zakonu i Gwardii Dumbledore'a na pewno znaleźli jakiś sposób, ale miasteczko wydawało się opustoszałe. Zresztą, nie wiedziała jak wszyscy zareagowaliby na jej widok. Nie wiedziała czy tylko Fred uwierzył w jej niewinność, czy może inni również. Dotarł do niej cały absurd tej sytuacji. Dziewczyna, którą dopiero co wszyscy oskarżali o bycie córką śmierciożercy, nagle miała zamiar ot tak wejść do Hogwartu i liczyć, że przyjmą ją tam z otwartymi ramionami. Zestresowała się, a w myślach wciąż szukała jakiegoś sposobu. Nie mogła wejść głównym wejściem, obstawiała, że wszystko było dobrze chronione. Miała również świadomość tego, że wszędzie mogli czaić się poplecznicy Voldemorta, którzy w końcu też uczestniczyli w tej bitwie. Diana znowu poczuła jak bardzo się boi, choć nie chciała dopuścić do siebie tych myśli.

Wtedy przypomniała sobie o tajnym przejściu do Hogwartu, prowadzącym od piwnicy Miodowego Królestwa. Nie miała pojęcia czy przejście, które pokazał jej Fred, nadal funkcjonowało, ale nie miała żadnego lepszego pomysłu. Szybko pomknęła uliczkami Hogsmede, uważając na to czy aby na pewno nikt nie czaił się za rogiem. W końcu dotarła pod sklep, który był zupełnie ciemny. W niczym nie przypominał jej Miodowego Królestwa, do którego chodziła za czasów Hogwartu. Ponura atmosfera potęgowała tylko jej strach, ale żeby jej nie sparaliżował, niewiele myśląc pchnęła drzwi wejściowe.

Nagle jasne światło rozbłysnęło, a gdzieś zaczął wyć głośny alarm. Diana podskoczyła w miejscu, zaklinając się w myślach. Przecież prawdopodobnie całe Hogsmede przypominało teraz jedną wielką pułapkę, zastawioną przez śmierciożerców. Szybko rozejrzała się wokół siebie spanikowanym wzrokiem i już chciała uciekać, kiedy nagle poczuła mocny uścisk na swojej ręce. To koniec, pomyślała, złapali mnie. To koniec.

– A kogo my tu mamy? – usłyszała nad sobą lodowaty, męski głos, którego nie poznawała, a do jej nozdrzy dotarł bardzo nieprzyjemny odór. Coś na rodzaj zgnilizny, pomieszanej ze świeżą krwią.

Serce prawie wyskoczyło z jej klatki piersiowej, gdy mężczyzna odwrócił ją do siebie. Miał obrzydliwą, zwierzęcą twarz. Jego głos przypominał ochrypłe warczenie psa. Wyszczerzył do niej swoje ostre, pożółkłe zęby i wbił swoje długie pazury w jej nadgarstek. Czarna szata zdradzała jego przynależność do sługusów Czarnego Pana. W jego oczach widziała chęć mordu i pomyślała, że to naprawdę były jej ostatnie chwile.

– Świeże mięsko, czy nie wiemy że za łamanie godziny policyjnej, zwłaszcza w tak ważny dzień grozi za..

– Greyback, masz kogoś? – przerwał mu kobiecy głos, który tym razem Diana znała.

Dziewczyna cała się napięła, sama już nie wiedząc, co było gorsze. Dorwał ją słynny wilkołak, Fenrir Greyback, znany ze swojej brutalności, a gdzieś w ciemności usłyszała głos własnej matki.

Zza rogu wyłoniła się chuda sylwetka Winony Collingwood, a Diana poczuła jak paraliżuje ją strach. Nie miała pojęcia co robić, a ból, który zadawał jej Greyback, przestał mieć znaczenie.

Słowa wypowiedziane | Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz