ROZDZIAŁ IV

212 20 4
                                    

Dni mijały, a sytuacja pomiędzy dwoma współlokatorami był dosyć napięta. Po ich kłótni, nie rozmawiali wcale i robili temu drugiemu na przekór, chcąc jeszcze bardziej rozzłościć znienawidzonego przez siebie człowieka.

Brakowało im jednak czasu, na zbędne przekomarzania się, gdyż młody Malfoy bardzo dużo czasu spędzały przy biurku na sprawdzaniu, podpisywaniu i rozliczaniu się z dokumentów, których notorycznie przybywało coraz więcej i więcej. Ponadto, Harry nie miał pojęcia co jest w nich takiego ważnego. Nie mógł ich w żaden sposób prześwietlić, gdyż blondyn pilnował ich jak oczka w głowie - nie wychodził z pomieszczenia, a jeśli już, zabierał wszystkie ważne teczki i arkusze papierów ze sobą, a resztę zamykał w gablocie, którą chroniły zaklęcia. Był on swojego rodzaju maniakiem, który nie pozwala dobrać się komuś do czegoś, co jest jego do takiego stopnia, że posiłki zaczął jadać w swoim pokoju, a wychodził jedynie aby oddać papierkową robotę w inne ręce, albo przynieść nową pracę.

Jego zachowanie było czymś, czego Harry nie rozumiał.

Doskonale wiedział, czym zajmuje się blondyn, ale nie rozumiał, dlaczego nie wychodzi on, aby przeprowadzać selekcje. Minął tydzień, a on ani razu nie zniknął na dłużej niż dwie godziny.

To spowodowało, że myśli Harry'ego skupiły się na tym i analizowały wszystko, co wiedział o pracy swojego pana. Przeprowadzał selekcje, był Szefem jednego z Departamentu, a także lewą ręką Voldemorta (bo prawą była jego pani żona).

Czy zadaniem szefa i selekcjonera jest jedynie papierkowa robota? Bo Harry'emu się tak nie wydawało, ale co on mógł wiedzieć? Nigdy w życiu nie pracował na takich wysokich stanowiskach. Ba! On nigdy nie pracował!

Jednakże nie był on na tyle głupi, aby twierdzić, że analizowanie dokumentów to cała praca, jaką powinien wykonać Szef Departamentu.

Rozmyślenia Harry'ego i pracę Dracona przerwało nagłe pukanie do drzwi.

Brunet zerknął na ścianę, na której stał oparty duży zegar, który nie tykał, ale pokazywał dobrą godzinę. Dochodziła druga, co oznaczało, że za drzwiami stoi służka, która niesie ich obiad.

I kiedy drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia weszła młoda, jasnowłosa kobieta z tacą w ręku, Harry wiedział, że czeka go kolejna nieprzyjemna sytuacja.

Odkąd Malfoy uderzył go, obiecał samemu sobie, że nic z własnej woli od niego nie przyjmie, a jednak jedzenie wciąż lądowało w nim. Może i za sprawą siły, ale jednak. Tak samo jak eliksiry, które codziennie brał. Były one obrzydliwe, jednak kiedy Malfoy przykładał do jego ust swoją dłoń, nie miał szans na wyplucie eliksiru. Chociaż się starał i za pierwszym razem wypluł część eliksiru na koszulę Malfoy'a, to tak teraz nie mógł zrobić tego ponownie. Musiał połykać, bo czym dłużej trzymał nieprzyjemny syrop w buzi, tym dłużej czuł okropny smak na języku.

Dzisiaj było trochę spokojniej. Harry zjadł swoją małą porcję obiadu z pomocą Malfoy'a, który nakazał mu zjeść wszystko i przez cały czas mu się przyglądał, czy aby napewno wszystko ląduje w jego ustach.

Następnie wpakował w niego eliksir, używając do tego mniej siły, gdyż Harry nie za bardzo się opierał, bo nie miał na to ochoty i chciał mieć to już za sobą. Wypił eliksir, a potem skrzywił się, przez okropny smak. Chwilę siedział tak z niesmakiem w ustach, dopóki Dracon zjadł i dał mu szklankę wody.

Pił ją dosyć powoli. Nie był spragniony, ale z miłą chęcią pozbył by się obrzydliwego posmaku.

- Dlaczego codziennie na obiad jest to samo? - zapytał nagle Harry, siadając po turecku na kanapie. Malfoy zdążył już wstać z kanapy, a na pytanie Harry'ego przystanął.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz