ROZDZIAŁ XXXVI

51 4 0
                                    

— Obudził się — usłyszał głos, a potem poczuł szybki i mocny ból napływający do jego głowy i oczu. Spróbował się podnieść, ale ktoś w ostatniej chwili go zatrzymał, kładąc z powrotem na łóżko. Mruknął coś niezrozumiale, niezadowolony z takiego obrotu spraw.

Usłyszał polecenie — ktoś nakazał zasłonić okno, które świecił prosto w jego oczy i tak się stało. Ciemne, długie zasłony sprawiły, że jego łóżko znajdowało się w cieniu, a światło przechodzące przez resztę okien nie docierało do tej części pokoju.

— Draco, jak się czujesz? — Pansy zapytała i wskoczyła na łóżko. Znalazła się tuż przy nim, ujmując jego dłoń w swoich własnych. Wyglądała na zdenerwowaną. Nie chciał, żeby winiła się za to, co mu się przytrafiło. To nie była jej wina.

Oprócz jej twarzy, którą widział najbliżej swojej, za przyjaciółką dostrzegł okrągłe oprawki okularów. Nie mógł być to nikt inny jak Potter, ale Draco zastanawiało to, dlaczego siedzi na jego łóżku i jeszcze przed chwilą był bliżej, niż Pansy. Zbył tą myśl tak szybko, jak tylko się pojawiła.

— Dobrze — skłamał gładko ochrypłym głosem, ponownie się podnosząc.

Potter wychylił się, kładąc go z powrotem. Draco jęknął na ten niespodziewany ruch, a zaraz potem usłyszał ciche przeprosiny. Pansy fuknęła coś na bruneta, widocznie urażona sposobem, w jaki yen potraktował Draco.

Do jego głowy napłynęły nagle wszystkie wspomnienia. On i Potter. Pocałunek. Kilka pocałunków. Potem coś więcej i więcej, przez co Draco prawie oszalał. Dotyk nagiej skóry był dla niego kojący, uspokajał go i sprawiał, że coraz bardziej pragnął osobę, która przed nim była. Potter z jego snów nie zachowywał się jak prawdziwy Potter, który siedział na jego łóżku niedaleko niego. To nie brzmiało zbyt dobrze.

Ukradkiem rzucił spojrzenie na jego wargi, czując wielką ochotę pokrycia ich swoimi własnymi, aby wreszcie nabrały lepszego kształtu, bo ten wydawał mu się niezadowalający. Z tego powodu zaklął pod nosem, zdenerwowany na samego siebie.

— Coś cię boli? — zapytała Pansy. Jako jedyna zwróciła na to uwagę. Dotykając wierzchem dłoni jego czoła, zachowywała się jak prawdziwa matka, którą w rzeczywistości nie chciała być.

— Głowa — ręką pomacał miejsce obok siebie, szukając poduszki, którą zakrył swoją twarz. Wiedział, że wyglądał okropnie. — I plecy.

— Nie ruszaj się — poleciła, patrząc w tył i zabierając poduszkę z jego twarzy.

Theodore siedzący na kanapie, wstał pośpiesznie, biorąc ze sobą fiolki i pośpiesznie idąc w stronę łóżka. Wdrapał się na nie, przekładając kolano nad Draco tak, że miał między swoimi nogami jego ciało. Draco zaśmiał się na ten ruch.

— Nigdy nie wiedziałem, że będę dominował nad szlachetnym panem Malfoyem — parsknął śmiechem, podsuwając pod usta blondyna fiolkę eliksiru. Ten bez żadnych przeciwwskazań podniósł głowę w górę i wypił jej zawartość.

Skrzywił się, czując kwaśny smak eliksiru, nie mogąc przypomnieć sobie jak mógłby się nazywać.

— Nie jesteś guru. Wyglądasz jakbyś chciał, żebym się z tobą przespał, ale nie chcesz, żebym ci uległ — odparł, uśmiechając się wrednie i kładąc swoje dłonie na jego udach.

— Nie sądzę. Wyglądasz jak laleczka, która tylko czeka na jakiegoś przystojniaka — powiedział, ściskając dłonią jego oba policzki, a z jego ust zrobił się dziubek.

Oboje parsknęli śmiechem, a razem z nimi reszta, nawet Potter, choć ukrywał swój śmiech, nie chcąc pokazać, jak bardzo rozśmieszyły go ślizgońskie żarty. To takie gryfońskie, a przecież Draco przez lata słyszał, że to Ślizgoni są najbardziej dumni.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz