ROZDZIAŁ XXXVII

67 7 0
                                    

Wrócił do domu po kilku godzinnym szukaniu punktu zaczepienia w sprawie spalonej rezydencji. Wciąż stali w martwym punkcie i nie potrafili poruszyć się chociażby o krok, nawet jeśli miałoby to być tempo ślimaka. Miał powoli po dziurki w nosie tego wszystkiego, gdyż każda sprawa, które aktualnie toczyli, była niejasna i brakowało im poszlak. Męczyło to Draco i nie dziwił się, jeśli aurorzy też byli zmęczeni, bo mieli do tego pełne prawo, w końcu szukali czegoś, o czym nie mieli bladego pojęcia.

Potrzebował relaksu, bo na niego zasłużył — jak zawsze zresztą po pracy. Po powrocie do domu pozbył się górnej części garderoby, pozostając jedynie w spodniach. Lekki ból głowy próbował zniwelować alkoholem, co nie było najmądrzejszym pomysłem, ale nie miał ochoty się tym zamartwiać. Nie był głodny, ani śpiący, więc czytał książkę, którą Franz jak na złość pozostawiła w jego gabinecie z kilkoma innymi, mając nadzieję, że to zachęci go do dowiedzenia się o sobie czegoś więcej. Dalej nosił w sobie to paskudztwo, ale nie wiedział dokładnie co ono mogło wyrządzać. Nie czuł niczego przez ostatnie tygodnie.

Leżąca na jego kolanach książka nużyła go okropnie. Zamiast dowiedzieć się od razu wszystkich, potrzebnych mu informacji, to musiał czytać wstęp o autorze książki, ciągnący się przez trzydzieści pierwszych stron. Potem opisy gorączek, krwawień, bóli w stawach, łamliwe kości... Czyli wszystko o czym nie musiał wiedzieć, ale Leone miała nadzieję, że znajdzie się tam coś faktycznie pomocnego.

Tracił nadzieję, już na pierwszych stronach, powstrzymując ciężkie i klejące oczy. Ta książka sprawiła, że miał ochotę położyć się do łóżka, ale nie zrobił tego.

Słysząc bose stopy, odwrócił się, widząc Pottera, powoli zmierzającego w jego kierunku. Wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z kąpieli. Biała, szeroka bluzka kleiła się do niego na barkach i obojczyku, tak samo jak czarne, mugolskie spodenki, które Draco znalazł w swojej szafie, nie wiedząc skąd się tam wzięły, ale nie powstrzymało go to przed oddaniem ich Potterowi. Włosy miał mokre, a na twarzy rumieniec. Trząsł się lekko z zimna, mając gęsią skórę i Draco już wiedział, że ten musiał brać kąpiel w gorącej wodzie.

— Czytasz? — zapytał, opierając się rękami o zagłówek fotela. Nie musiał wcale zadawać tego pytania, aby to wiedzieć, gdyż było to oczywiste. Musiał jednak jakoś zagaić.

— Jak widać — odparł krótko.

— O czym?

— O klątwie, którą rzuciła na mnie twoja... przyjaciółka — chwila zastanowienia nie działała korzystnie na jego postać w oczach Pottera, w których zapewne do tej pory był czarnym charakterem. Z resztą według większości nim był.

Harry przez moment pozostawał cicho, niepokojąc tym Draco, który nagle zaczął zastanawiać się nad tym czy nie zraził go do siebie źle dobranym słowem, jeśli owo padło w jego wypowiedzi. Na szczęście ten nie pozostawiał go długo w niewiedzy.

— Zasłużyłeś — mruknął ciszej, a zaraz dodał nieco głośniej. — Co już wiesz na ten temat?

— Że autor tej książki jest babiarzem, bo w ciągu swojego siedemdziesięcio dwu letniego życia poślubił pięć kobiet, z którymi albo się rozwodził, albo wysyłał na oddziały dla obłąkanych, bynajmniej jedną.

Harry zaśmiał się na te słowa. Sam Draco parsknął lekkim śmiechem, obracając przy tym kartkę. Śledził oczami literki, kompletnie nie skupiając się na słowach. Nie miał pojęcia o czym czytał, ale to się nie liczyło. Chciał jak najszybciej przebrnąć przez te bzdury.

— Coś jeszcze? Przeczytałeś aż pięć stron — zadrwił Potter, dalej lekko śmiejąc się pod nosem. W rzeczywistości nie zwrócił na to uwagi. Nawet jeśli byłoby to pięćdziesiąt stron, to dla niego zawsze będzie dziesięć razy mniej.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz