ROZDZIAŁ XXXVII

56 6 3
                                    

Draco przetarł dłonią twarz, czując wielkie zmęczenie i ból głowy, który nie pozwalał mu racjonalnie myśleć. Zamykał oczy na pare sekund i otwierał je, czując ich ciężar. Był w stu procentach pewny, że jego przypadłość się nasila, ale nie wiedział dlaczego dopiero teraz. Na co czekała ta klątwa? Czy to faktycznie ona sprowadziła go do tego stanu? Jak długo czasu potrzebowała, aby wreszcie go zabić? A może to zmęczenie?

Na prośbę Pottera pojawił się w sierocińcu. Zajmował to samo miejsce co zawsze — siedział na fotelu przy stoliku w bawialni. Widział dzieci biegające i bawiące się zabawkami, którymi to rzucały to po nich skakały i nigdy nie znały umiaru. Krzyczały niemiłosiernie głośno, a ich krzyki odbijały się w głowie Draco, przez co jego ból wzmacniał się. Gdyby mógł, wrzeszczał by na nie, ucząc ich pokory.

Wszystko wydawało mu się takie odległe i niedostępne. Obraz, który miał przed sobą cały czas się przemieszczał. Nie potrafił stanąć w miejscu, przez co wprowadzał Draco w stan manii i potrzeby nadążania za nim. Ten nie był w stanie tego robić, nie ważne jak bardzo tego chciał. Zacisnął zęby. Nie potrafił nad sobą zapanować. Był na samym skraju szaleństwa nie wiedząc, że to dopiero początek.

Jego ciało zsunęło się z fotela. Wyglądał, jakby w nim usnął, ale jego oczy wciąż pozostawały otwarte, chociaż powieki miał ciężkie, a gałki oczne pokryte czerwonymi żyłkami. Trzymał się kurczowo fotela i nie wydawało mu się dziwne to, że nie wygląda najkorzystniej. W tamtej chwili Draco Malfoy go opuścił. Był takim samym Draco, jak tysiące innych chłopców o takim samym imieniu. Nie miał manier, zapomniał o swoim imieniu, które powinien chronić nawet wśród najmłodszych, wyglądał jak prostaczek. Niczym się od tysięcy chłopców o tym samym imieniu nie różnił, dopóki nie zachowywał się tak, jak powinien, nosząc nazwisko prastarego rodu. Ale on tego nie zrobił. Dalej był żałosny.

Przekręcił głowę w bok, przeklinając w myślach wszystkie wytwory swojej wyobraźni. Skazała go ona na te poruszające się obrazy, a on wcale nie chciał ich teraz widzieć. Miał ich już serdecznie dość. Ból rozsadzał jego głowę, nie dając mu myśleć nad niczym innym jak tylko nad tym nieszczęsnym cierpieniem. Miał ochotę samemu zakończyć swoje życie, jeśli miałoby ono wyglądać w taki sposób.

Było mu coraz zimniej. Ciarki przechodziły po jego ciele, przez co niekontrolowanie się zatrząsł i ostatkami sił w rękach zapiął marynarkę, która dopełniała jego luźny ubiór. Nie powinien tego robić, gdyż został wychowany na porządnego człowieka, ale czy dzieci zwracają na to uwagę? Czy dzieci dziwią się jemu zachowaniu? Czy dzieci w ogóle zauważyły, że tam był?

Sam uważał, że może to być w głównej mierze zmęczenie po pracy. Myślał tak, bo co mogło doprowadzić go do takiego stanu, jak nie zmęczenie? A może to było coś innego? Teraz nie miał ochoty ani siły się nad tym głowić i pozostawił to na później.

W miarę upływu minut, Potter siedzący niedaleko Draco, do tej pory zajęty zabawą z Cillianem, teraz odwrócił głowę w stronę blondyna, zauważając wielką zmianę w jego zachowaniu, którą Draco nazwałby karygodną, jeśli zachowywałby się tak ktoś inny, nie on. Zwykle miał czelność potępiać zachowanie ludzi, choć wprawdzie różnił się od nich jedynie nazwiskiem wysoko urodzonego arystokraty.

— Cillian, chcesz żebym ci poczytał? — Harry uśmiechnął się do chłopca, a ten siedzący na jego kolanach, spojrzał w górę wprost na twarz swojego ulubionego człowieka, przyjaciela. Harry dażył chłopac taką samą sympatią co on jego. Powątpiewał w to podczas każdego ich spotkania. Równie dobrze mógł być całym światem dla tego chłopca, a nie jedynie przyjacielem.

Chłopczyk otworzył usta, pokazując dwa przednie zęby, które były trochę większe niż pozostałe, ale to wcale mu nie przeszkadzało. Uradowany pokiwał głową, zgadzając się z Harry'm.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz