ROZDZIAŁ XXIII

106 8 1
                                    

Siedząc w pokoju konferencyjnym, zdecydowanie nie był zadowolony z tego, że nie dość, że musiał rozpocząć spotkanie i przyjść kilka minut wcześniej, to większość i tak spóźniła się, mając gdzieś jego słowa, które bardzo szczególnie podkreślały to, że nie powinni się spóźniać. A powiedział to bardzo głośno, przede wszystkim, bo chciał uniknąć takiej sytuacji.

Mimo wszystko nie mogło być tak, że się bez spóźniania się obejdzie, bo była to tradycja i za każdym razem, chociaż jedna osoba musiała głośno wejść do pomieszczenia, kiedy akurat Draco coś tłumaczył. Przerywała wtedy jego wykład i przez krótkie patrzenie na osobę z wściekłym wyrazem twarzy, zapominał co mówił, kiedy chciał powrócić do swoich słów.

Teraz nie zaczął zebrania. Nie było połowy osób, przez co nie był zadowolony frekwencją. Był niezadowolony jeszcze bardziej, z tego powodu, iż obecni aurorzy nie byli kimś, kogo chciał zatrudniać w głównym zespole, działającym nad główną sprawą.

Kiedy Pucey i Franz przedstawili mu zespół, myślał, że żartują, kiedy zaczął czytać listę wszystkich przyjętych kandydatów. Znajdowali się na niej ludzie, których nie mógłby podejrzewać o przynajmniej poprawne trzymanie różdżki i się nie mylił — bo kiedy tworzyli oddział, odpowiedzialny za najpoważniejsze sprawy, zobaczył wyniki ich testów sprawnościowych, a to dopiero sprawiło, że zapadł się pod ziemię i nie było już dla niego ratunku. Już wtedy wiedział, że zanim rozwiążą jakąkolwiek sprawę, będą zdani na porażkę, przez to, że zanim złapią kogokolwiek, połowa zespołu zginie podczas zwykłej walki, w której używane byłyby najprostsze zaklęcia. Miał wtedy ochotę odnaleźć Neville'a Longbottoma i przeprosić go za wszystko, prosząc jedynie, aby dołączył do zespołu aurorów, bo uważał, że nawet on — na pozór fajtłapowaty chłopak bez nadziei na samodzielne życie — był lepszy niż coniektórzy.

Nagle do pomieszczenia weszła reszta, spóźnionych aurorów, którzy będąc na tyle łaskawi, aby pojawić się na spotkaniu, postanowili opuścić porę obiadową, która właśnie się rozpoczynała. Draco mógłby przysiąc, że ci doskonale wiedzieli, że trochę zejdzie im na siedzeniu, dlatego zanim pojawili się w sali konferencyjnej, zdążyli nażreć się jak świnie.

Bez żadnego słowa zajęli swoje miejsca. Dopiero wtedy na sali zaczęto słyszeć rozmowy tych, którzy póki co, powinni bać się nawet oddychać. Ci pierwsi — Adrian i Leone, siedzący po obu stronach Draco, na przeciwko siebie, zauważyli, że ten jest jeszcze bardziej wściekły niżeli był przed chwilą. Leone nadepnęła swoim butem nogę Adriana, a kiedy ten zwrócił na nią uwagę, ta przekręciła głowę w kierunku reszty aurorów, siedzących po jej prawej. Ten zrozumiał co ma do przekazania, dlatego bez wahania krzyknął tak głośno, że wszyscy na niego spojrzeli.

— Cisza, hołota!

Jedna osoba wydawała się nie zwrócić na to uwagi. Bezczelny i arogancki bękart, siedzący pomiędzy dziećmi z prawego łoża, szepczący coś do ucha chłopakowi, zajmującemu fotel po prawej.

— Duckson! — warknął Pucey, uderzając dłonią w stół. Chłopak leniwie przekręcił głowę w jego stronę, patrząc na niego swoimi czerwonymi oczami, tak bardzo podobnymi do tych, które miał Voldemort. — Czy ja ci do cholery przeszkadzam?!

— Tak, bo właśnie opowiadałem...

— Nikogo nie obchodzi co robiłeś! Masz być cicho i słuchać!

— Nie wydaję mi się, żebyś był kimś, kto wydaje rozkazy — zadrwił brunet, bardzo przypominający swojego ojca. — Służysz mojemu ojcu. Myślę, że nie jest on świadom tego, kto jest w jego sze... — jego wypowiedź została przerwana, bo jego głowa aktualnie zderzyła się ze stołem.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz