ROZDZIAŁ XXX

80 6 1
                                    

Pansy myślała, że nie może być nic piękniejszego, niż dzień, w którym miała uwolnić się z Rezydencji Goyle'ów. Dzięki Katarze i jej niezawodnym technikom manipulacji, Gregory łyknął haczyk i nawet nie podejrzewał, że kobiety knują razem za jego plecami.

Przeliczyła się, myśląc, że ten dzień będzie idealny.

O poranku obudziły ją mdłości, przez co zwymiotowała na podłogę. Służba pojawiła się dosyć szybko, sprzątając to, co Pansy oddała. Zaproponowali jej coś do jedzenia, ale Pansy nie zastanawiając się dłużej, odmawiała śniadania, nie wyobrażając sobie, że cokolwiek mogłoby przejść przez jej gardło. Poprosiła jedynie o herbatę, ale po godzinie czekania, zrozumiała, że Gregory nie pozwolił, aby ktokolwiek się do niej zbliżał.

Uwielbiał sprawiać jej przykrość, a jeszcze bardziej uwielbiał patrzeć kiedy musi poniżać się przed służbą i prosić ich, chociaż Parkinsonowie nigdy nie prosili. I to właśnie robiła, tylko tym razem nikt nie zawitał w jej komnacie aż do późnego popołudnia. Przez ten czas waliła w drzwi i groziła strażnikom. Wyjęła nawet kolekcjonerski miecz Gregory'ego, który schowany w pochwie, zawieszony był na ścianie i cisnęła nim prosto w drzwi. Ostrze przebiło drewno. Pansy próbowała wyciągnąć miecz, chcąc zrobić kolejną dziurę, ale ku jej niezadowoleniu, złamał się on i połowa została na zewnątrz.

Klnęła głośno szukając czegoś innego, co mogłoby się jej przydać. Nie zadowalały ją głowy upolowanych zwierząt, czy rogi jeleni. Postrącąła wszystko zwierzęta ze ścian, nie zapominając też o swoim narzeczonym, którego portret wisiał na przeciwko jej łóżka.

Żałowała, że nie paliło się w kominku. Wtedy łatwo pozbyłaby się obrazu, a nie musiałaby robić tego samodzielnie, za pomocą pozostałości po mieczu, które były na tyle ostre, że przecieły płótno na krzyż, tak jak zamierzała.

Jej furia przeszła dopiero kiedy przyszła do niej Katara. Parkinson w tamtym momencie próbowała wybić okno krzesłem.

— Jesteś gotowa? — zapytała kobieta, zwracając uwagę Parkinson na sobie. — Mam nadzieję, że wiesz jak posługiwać się różdżką.

Sięgnęła do kieszeni swojej sukni, wyciągając z niej różdżkę, należącą do Pansy. Dziewczyna z utęsknieniem rzuciła krzesło na ziemię i podbiegła do czerwonowłosej, zabierając jej różdżkę.

— Spale ten pierdolony dom — warknęła, będąc gotowa rzucić jedno, proste zaklęcie, które spełniłoby wszystko, na co by natrafiło. Pożarło ogromną paszczą ognia i nie zastanawiało się nad niczym. Tego pragnęła. Chciała zemsty. Ten dom musiał spłonąć.

Katara złapała ją za ramię, powstrzymując od tego czynu.

— Jeśli rzucisz Szatańską Pożogę zginiemy wszyscy. Poczekaj aż stąd wyjdziemy. Wtedy zaczniesz palić wszystko — poleciła. — Narobisz sobie wrogów w Goyle'ach.

— Nie narobię — powiedziała, nie odrywając spojrzenia od magicznego patyka, za którym tak bardzo tęskniła. — Oni już nimi są.

Katara zignorowała ta. Zeskanowała ją wzrokiem, wiedząc, że przyszedł czas na najgorsze.

— On chce cię widzieć — powiedziała, patrząc wprost na twarz Pansy, z której momentalnie zszedł uśmiech, zastąpiony przez złość i przerażenie.

— Zabierz mnie do niego — powiedziała bez wahania, tracąc zainteresowanie swoją różdżką.

***

Patrzyła na jego twarz. Cyniczny uśmieszek pokazał się na jego twarzy, kiedy przetarł dłonią buzię, na której pokazał się kilkudniowy zarost.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz