ROZDZIAŁ XXXIV

68 5 2
                                    

— Ktoś zrobił za nas świetną robotę — uśmiechnęła się Tonks, trzymając na rękach swojego już trzyletniego synka.

Chłopiec zamieszkał z nią i resztą członków Zakonu kilkanaście dni, po jej ucieczce z Azkabanu. Jej matka również tam była, ale Tonks do tej pory nie mogła wybaczyć samej sobie swojego zachowania wobec rodzicielki. Dopiero teraz zrozumiała, że to, co zrobiła dla niej Andromeda było naprawdę szlachetne. Wcale nie musiała zajmować się jej synem, a robiła to, nawet jeśli to mogło sprowadzić na nią zagrożenie.

Dopiero teraz Tonks, a właściwie Lupin, choć dalej mówiono do niej starym nazwiskiem, uznanym za jej pseudonim, zrozumiała, jak bardzo jej matka ją kocha i jak bardzo pokochała Teddy'ego, który przypominał Remusa, a pamiętała do tej pory, że jej rodzice nie byli przychylni co do ich małżeństwa.

— Rzeczywiście — przyznała jej rację Hermiona Granger, pochylona nad wyrwanymi kartkami z Proroka Codziennego, które codziennie dostarczał jej dwunastolatek o imieniu Austin. — Ale to nie jest to czego oczekiwałam.

Chłodny głos Hermiony był powszechny na zgrupowaniach jej Małej Rady. Był powszechny zawsze, odkąd Śmierciożercy zaczęli mówić o niej i jej Zakonie Feniksa. Wtedy zrozumiała, że to jej się najbardziej obawiają i że to ona została następcą Albusa Dumbledora. Nosiła więc głowę wysoko i nic nie powstrzymywało ją od uderzania na miejsca, w których było najwięcej wrogów.

— A czego chciałaś się spodziewać? — zapytała Minerva McGonagall, jako jedyna siedząca na krześle.

Młodsze kobiety jak i chłopcy, dbali o najstarszą w ich gronie najbardziej. Wszyscy wiedzieli, że ta czarownica ma moc, której potrzebowali, a jej utrata mogłaby być dla nich porażką, prowadzącą do kolejnych.

— Gdybym to ja podpaliła ten dom, to Goyle'owie spłonęli by razem z nim.

— Każdy to wie — przyznał jej rację Vladimir, a w jego głosie słychać było rosyjski akcent, którego nie potrafił ukryć, nawet jeśli chciał. — Ale jaka by to była zabawa, jeśli ogień pochodził z różdżki? Lepszy spirytus.

— Vlad, nie ma czasu na takie bzdury — upomniała go Tonks, przeczesując włosy synka, który zasypiał w jej ramionach. Miał aż trzy lata, ale nie mogła pozwolić sobie na to, aby stracić tak ważne chwilę, gdyż sporo z nich ominęła. Robiła wszystko, aby to nadrobić, przez co pozwalała Teddy'emu być rocznym dzieckiem jeszcze przez moment, aż w pełni zaspokoi swoją chęć wcielenia się w rolę mamy. — Mamy jakieś wiadomości? Musimy coś zrobić, nie możemy pozwolić sobie na odpoczynek, bo zginęli nasi ludzie — przypomniała im co stało się drugiego maja, samej żałując, że ta akcja miała miejsce.

— Potrzebujemy więcej klonów przenoszacych klątwy. Tym razem śmiertelne. Jedna koniecznie musi trafić w Malfoya — zmęczenie na jej twarzy było widoczne codziennie. Każdy człowiek, mieszkający w tym domu, zdawał sobie sprawę, że Hermiona poświęca większość czasu na analizowaniu wszystkiego, bo nie mogła pozwolić sobie na pomyłki. Już i tak straciła pięciu ludzi, a wcale nie dysponowała potężną armią.

— Ciągle skupiamy się na Malfoyu i Harry'm, Hermiono — przypomniała jej Tonks, widocznie zmartwiona tym wszystkim. Dziewczyna, która nimi prowadziła, cały czas próbowała złamać jakiekolwiek bariery, pod którymi chowała się ta fretka, zapominając całkowicie o reszcie ludzi, wiezionych w Azkabanie. — Powinniśmy uderzyć gdzie indziej.

— Czyli gdzie? Na Azkaban? — zapytała, nadal pochylając się nad wyrwanymi z gazet kartek, od których nie potrafiła oderwać wzroku. — Ci ludzie nam się nie przydadzą. Doskonale wiesz w jakim byli stanie.

— Hermiono, jeśli wykluczasz Azkaban, nie pozostaje nam nic innego, jak zabrać naszych sprzymierzeńców z domów innych czarodziei, a potem ruszyć na Hogwart.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz