ROZDZIAŁ XXVII

61 6 0
                                    

Wejście na sale pełną Śmierciożerców przysparzało stres i to nie tylko Harry'emu, jak mogłoby się wydawać. Draco Malfoy, wyprostowany jak struna, albo jak to wcześniej Harry ujął — z kijem w dupie, szedł, czując na sobie spojrzenie przypadkowych ludzi, których imion nie znał, ale z grzeczności kiwał im głową na powitanie. Cały swój stres i strach ukrył pod maską obojętności i wyższości, tak jak miał to w zwyczaju. Nie było to jego pierwsze przyjęcie, ale nigdy nie wiedział co może się na owych spotkaniach wydarzyć. Mógł przewidzieć to, iż ktoś nie wyjdzie z tej sali żywy, w szczególności osoby, których Czarny Pan i Czarna Pani nienawidzili. Było też inne przypuszczenie względem tego, kto umrze tamtego wieczoru, doskonale znane wszystkim — jeżeli ktoś nie spodoba się Lyrze Riddle, bądź w jakiś sposób ją obrazi, jego ciało jako ozdoba zawiśnie pod sufitem, a ludzie będą tańczyć pod prysznicem krwi, która będzie tryskać z ciała. Draco przeżył już takie przyjęcie. Pod koniec grudnia dziewczynka obchodziła swoje urodziny i właśnie wtedy jej ojciec po raz pierwszy ukrał mężczyznę, który odważył się obrazić małą jubliatkę. Draco po powrocie do domu nie wiedział, co ze sobą począć. Na swoich włosach, twarzy i ubraniu miał krew tego człowieka. Nigdy dotąd nie miał na sobie tyle krwi. Właściwie nigdy nie babrał się w niej, jako iż uważał, że nie było to zajęcie przeznaczone dla niego. A wtedy musiał zmagać się z praniem garnituru, koszuli i myciu samego siebie. Był tak pochłonięty tym zajęciem, że jego matka bała się, iż ten wpadł w jakiś trans, dlatego niezwłocznie powiadomiła Astorię, która odwiedziła przyjaciela i pozwoliła mu się uspokoić. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie pójdzie na żadne przyjęcie organizowane przez władze. Był więc łamaczem obietnic.

Potter przypomniał mu o swojej obecności ciągnąc lekko za koniec rękawa marynarki. Zrozumiawszy, że powinien znaleźć swoje miejsce, ruszył przed siebie, przepychając się przez tłum, mrucząc pod nosem szybkie i niedbałe przeprosiny. Ciągnący się za nim brunet wpatrywał się w dół, nie chcąc widzieć ludzi, którzy otwarcie wspierali ideę Voldemorta.

Kiedy wreszcie zrobiło się znacznie mniej tłoczno, Malfoy zaczął rozglądać się za miejscem siedzącym, które było mu przypisane. Blaise poinformował go, że siedzą koło siebie, jako iż odwiedził salę nieco wcześniej, kiedy jeszcze trwały ostatnie chwilę dekorowania, gdyż nie był skory do chodzenia po sali, witaniu się z ludźmi i szukaniu miejsca, które zapewne i tak by pominął. Ciemnoskóry wyróżniał się spośród tłumu, bo większość osób nie mogło poszczycić się takim wzrostem, jaki miał Blaise, ani urodą, odziedziczoną po matce, najpiękniejszej czarownicy, jaką Draco kiedykolwiek poznał.

Malfoy bez długiego zastanowienia pociągnął za sobą Pottera i ruszył w kierunku przyjaciela. Blaise uśmiechnął się widząc dwójkę mężczyzn.

— Panie Potter, w tył zwrot — zaśmiał się Zabini, wstając ze swojego miejsca.

Ciemnoskóry wyciągnął rękę w stronę Draco, który natychmiast ją ucisnął, wiedząc, że nie czas na braterskie przytulasy, kiedy dziennikarskie hieny krążyły po sali, szukając swoich nowych ofiar.

— Coś nie tak? — zagaił Malfoy.

— Potter siedzi po drugiej stronie, przy tamtym stoliku — pokazał palcem w kierunku czteroosobowego stolika, przy którym siedziały dwie osoby, nieznajome całej trójce.

— Muszę mieć go na oku — stwierdził blondyn, wyraźnie niezadowolony z owej sytuacji.

— Masz oczy — odpowiedział leniwie Blaise, siadając na swoje miejsce. — Jeszcze. O dziwo.

— Zabawne — odparł zgryźliwie, siadając na swoim miejscu. Spojrzał z wyższością na Pottera, chociaż to brunet aktualnie go przewyższał. — Idź na swoje miejsce — burknął.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz