ROZDZIAŁ XLI

52 4 0
                                    

Kiedy ludzie mówią, że poznali już gniew, to każdy, kto poznał Hermionę Granger może śmiać się im w twarz, bo ci głupcy nigdy nie poznali prawdziwego gniewu, którego definicją była ta kobieta. Odkąd była wolna, nie było dnia, aby nie była wściekła z błahych powodów — wszystko ją drażniło i mały błąd mógł wywołać awanturę z jej strony.

Dzisiaj również była wściekła, ale w taki sposób, jaki jeszcze nikt nie widział.

Gniew rozsadzał ją od środka, kiedy kroczyła szybkim krokiem w stronę najwyższego piętra domu zmarłej ciotki, który w bardzo szybkim czasie został włączony w jedną z kilku planowanych siedzib Zakonu Feniksa. Wszyscy usuwali się w jej drogi, szepcząc pod nosem powitania czy pozdrownienia, ale ona nie interesowała się nimi. Ci ludzie równie dobrze mogliby ją zignorować.

Jedyne co ją obchodziło i co obrała sobie za cel, to Vladimir, który bezczelnie skazał ich na utratę dwóch utalentowanych czarodzei, którzy nie skończyli nawet dwudziestu lat.

Wparowała do pokoju na poddaszu, który stał się gabinetem i zarazem sypialnią Vlada, o mało nie rozwalając drewnianej klapy, która robiła za drzwi.

— Ty skurwysynu! — wrzasnęła, rzucając się na niego i od razu łapiąc za kołnierz jego drogiej, choć zabrudzonej szaty. Patrzył na nią z jedyny okiem zamkniętym i całym spuchniętym. Krew lała się z rany, która przecięła górną powiekę na pół, a nawet to nie wystarczyło, aby ta się zlitowała nad nim w jakikolwiek sposób. — Czy ty wiesz, co narobiłeś?!

Była gotowa zrobić mu krzywdę i to większą niż ta, którą wyrządzili mu aurorzy Ministerstwa. Według niej wyglądał całkiem nieźle, bo ona zawsze mogła sprawić, aby jego ciało straciło kończyny i nawet po śmierci nie miałby od niej spokoju.

— Staram się robić wszystko, żeby nasze akcje były przemyślane, rozmawiam godzinami z Tonks i profesor McGonagall, nawet z ludźmi, którzy nie są tak dobrzy w rzucaniu zaklęciami jak one, a ty tak po prostu poświęcasz dwóch ludzi i robisz cokolwiek bez mojej zgody?! — krzyczała mu w twarz i prawdopodobnie jej ślina uderzała w zakrwawioną skórę, ale dlaczego musiała się tym przejmować? To on sprawił, że ponieśli straty, na które nie powinni sobie pozwalać, a krzyczenie i plucie na niego, nie było stratą. To była lekcja, na którą powinien zasłużyć sobie każdy, kto tak pochopnie podejmuje decyzję i uchodzi z życiem z misji, którą wymyślił sam i skazał na śmierć innych. — Czy ty kurwa wiesz co zrobiłeś?!

Vlad łapał powietrze wielkimi garściami, jakby zaraz ta cała wściekłość Hermiony miała mu je zabrać i wpatrywał się w nią wielkimi oczami, mając nadzieję, że ta nic mu nie zrobi, chociaż nie miał pewności.

— Zadałam pytanie! — krzyknęła, ściskając mocniej jego kołnierz. — Czy zdajesz sobie sprawę co narobiłeś?!

Tylko przerażone spojrzenie. To była jego jedyna odpowiedź na to, co się stało. Wyglądał, jakby w chwili, kiedy go złapała, stracił zdolność w porozumiewaniu się po angielsku.

— CO NAROBIŁEŚ?!

— Przepraszam! — to jedyne, co zdołał z siebie wydusić.

Hermiona puściła go powoli, zaczynając śmiać się z tego, co usłyszała. Przepraszał, ale było już za późno na przeprosiny.

— Przez ciebie nie żyją dwaj, utalentowani chłopcy! — śmiech został ponownie zastąpiony przez gniew. — I teraz przepraszasz, po tym, co się stało?!

— Nie chciałem! — jej pretensje były uzasadnione i nikt nie mógł powiedzieć, że na nie nie zasługuje, ale to wcale nie pomagało mu w zbieraniu myśli i złożeniu zdania, które mogłoby pomóc mu to wszystko wytłumaczyć, bo nie było już szans na to, aby się bronił. — Próbowałem ich chronić, próbowałem!

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz