ROZDZIAŁ II

255 25 0
                                    

Malfoy Manor w tamtej chwili było martwe. Służba nie krzątała się po domu, tak samo z resztą jak skrzaty. Znali swoje miejsce i w nim spędzali czas, przygotowując obiad dla swojego państwa.

Nikt nie dostrzegł tego, jak ich panicz niesie na rękach ciało wątłego bruneta, którego dłonie i stopy całowaliby, gdyby ten powiedział im, że uratuje świat po raz wtóry.

Ale wszyscy wiedzieli, że nie mogło być to prawdą. W końcu nikt nie uwierzyłby na słowo człowiekowi, który nie potrafi samodzielnie stać.

Dracon stanął wreszcie pod drzwiami swojego pokoju, który teraz był większy — ojciec stwierdził, że jako osoba o wysokim statusie, musi mieć swój kąt, w którym może myśleć nad najważniejszymi planami jakie wprowadzi w życie. A ojciec najbardziej tego chciał.

Może i blondyn nie był jego oczkiem w głowie, bo Lucjusz Malfoy miał wiele ważniejszych spraw, niż jedyny syn, ale chłopak zawsze musiał być zadbany i ojciec wymagał od niego wysokich wyników w nauce. Zawsze twierdził, że dzięki swoim rygorystycznym zasadą, Draco wyjdzie na ludzi.

Młody Malfoy sam nie wie, czy może to potwierdzić, czy nie.

Z jednej strony wyniósł bardzo dużo ze szkoły, a także z lekcji, które jego ciotka prowadziła podczas wakacji przed szóstym rokiem, aby nauczać dzieci Śmierciożerców czarnej magii. Był najmłodszy i zarazem najbardziej chwalony.

Drzwi rozsunęły się zaklęciem, które Dracon sam zainicjował ruchem ręki.

Wszedł do pomieszczenia i jak najszybciej położył swojego nowego towarzysza na kanapę.

On zaś oddalił się od niej, pośpiesznie udając się do biurka, aby usiąść przy nim na krześle, oprzeć obie ręce na jego drewnianym blacie i podeprzeć brodę o kciuki. Siedział tak, wpatrując się w chłopaka.

Zastanawiał się co tak właściwie dało mu to, że go miał. Po co mu był, w jakim celu użyje go Czarny Pan? Miał tak wiele pytań, a wciąż tak mało odpowiedzi.

Cały czas błądził w swoich własnych wyjaśnieniach, które wydawały mu się oczywiste. Chciał zemścić się na nim i uczynić z niego Śmierciożercę? A może torturować i przytrzymywać przy życiu, do tego momentu, aż ten sam nie zacznie prosić o śmierć? A może chce, aby Upadli Zakonnicy przyszli po niego, a wtedy zabije ich wszystkich? Było tak wiele możliwości. Tak wiele, ale to wciąż wydawało się mało.

Dracon mógł zgadywać, ale gdyby za zgadywanie była kara, już dawno leżałby martwy na posadzce.

Oderwał się od swoich myśli, wracając do rzeczywistości.

— Hoffmann — mruknął pod nosem, a zaraz obok jego biurka pojawił się starszy mężczyzna.

Zdecydowanie wyróżniał się spośród innych ludzi, których młody Malfoy widział na co dzień. Nie był od Dracona chudszy, a jego postura była zdecydowanie męska. Szersze ramiona i nie za wąskie biodra. Jego twarz przyozdabiała dość długa posiwiała broda oraz wąs, który również zaczął siwieć. Na nosie spoczywały okulary.

Jego ubranie było schludne, jak na kogoś, kto służył szlachetnemu rodowi. Czarny garnitur był zapięty na każdy guzik, idealnie wyprasowany i tak samo leżący na ciele mężczyzny.

— Panie Malfoy — skłonił się lekko.

— Wezwij lekarzy — odparł.

— W jakiej sprawie, sir? — indagował Hoffmann.

— W jego — wskazał palcem na leżącego na kanapie — i mojej.

Mężczyzna skłonił się lekko i zniknął niezauważalnie.

ALL OUR WISHES; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz