Minęły może ledwie minuty, może godziny. Veena zatraciła poczucie czasu. Nie wiedziała nawet, jak długo trwała ich walka.
Nareszcie się skończyło. Lata konfliktu, pierwsza wojna w Craeli'ah, wojna z potworami – Makht był źródłem wielu problemów, jakie dotknęły Craeli'ah, lecz wreszcie był martwy. Zginął z rąk Veeny Phiques.
Tylko... za łatwo. Takie przynajmniej miała poczucie Veena. Słysząc od samej Adiris o tym, ile czasu spędziła walcząc z demonem, jak długo trwały ich spotkania, do czego był zdolny, Veena miała wrażenie, że pokonanie go było w tym porównaniu proste.
Może to dlatego, że wszyscy nastawiali się na konflikt ze swego rodzaju „boską" istotą, o niewyobrażalnej mocy.
Za łatwo.
Za łatwo!
Adrenalina, która buzowała jeszcze moment wcześniej w jej żyłach zaczęła zanikać. Wraz z tym instynktowna potrzeba przetrwania. Ból, który czuła Veena, z każdą chwilą się nasilał, lecz ta na to nie zwracała uwagi. Dalej trzymała swoje szeroko otwarte oczy na martwym mięsie przed sobą. Nieruchome.
Tyle trenowała. Tak się wysilała. Uczyła się u Adiris – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, nauka u martwej od tysiącleci osoby – wysłuchiwanie jej przestróg i rad, to wszystko tylko po to, żeby ostatecznie zabić go ciosem w serce? Do walki nie przydała jej się magia krwi, nie przydała się magia cieni, kości. Użyła jedynie swojej magii w najczystszej postaci i odrobinę telekinezy. To umiała przed spotkaniem Adiris.
Gdzieś w głębi serca Veena miała nadzieję, że Makht się podniesie i będą mieli szansę stoczyć pojedynek, w którym oboje wykorzystają swoje wszystkie umiejętności, jednak gdy do Veeny doszło, o czym dokładnie myśli, przeraziła się. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej była niewinną dziewczyną, pragnącą wszystkich książek o magii. Ta istota w krótkim czasie stała się morderczynią, uzależnioną od magii. Zaznała tego, czego może się nauczyć i nie może dopuścić do siebie myśli, że może nigdy z tej mocy już nie skorzysta. Pragnęła wiedzieć więcej i umieć więcej.
Za jej plecami ktoś nieśmiało otworzył drzwi. Veena nawet nie musiała się odwracać. Nie myśląc, zawędrowała do myśli tej osoby. Pradawni i magowie ziemi zdążyli zabić wszystkich mutantów i nie słysząc już żadnych odgłosów walki z góry, wysłali człowieka na zwiady. Zrozumieli, że ostateczna walka z Makhtem należała wyłącznie do Anhagi i Veeny.
Posłaniec miał przyjść i dowiedzieć się, która strona zwyciężyła.
Pradawny ujrzał Veenę, stojącą nad truchłem i ledwo żywą Anhagę nieopodal.
- Czy to już koniec? – zapytał niepewnie.
Veena otrząsnęła się. Świat szedł na przód. Makht zginął z jej ręki. Musiała to zaakceptować, a nie tkwić w jednej chwili zastanawiając się, dlaczego stało się tak, a nie inaczej.
- Tak – odpowiedziała krótko. Odwróciła się, wracając do swojej roli jako głowa Pradawnych – Ranni niech wrócą do Akademii, prosto do Centrum Medycznego. Reszta niech zabezpieczy budynek i czeka na zmianę. Nikogo innego nie wpuszczać do środka – rozkazała.
Pradawny zasalutował i pobiegł przekazać wieści. Na zbiorowy okrzyk radości nie trzeba było czekać długo. Veena wsparła ciało Anhagi na swoim boku i skierowała się do wyjścia, przy drzwiach jeszcze zerkając na skradzione przez demona ciało.
Martwy.
Anhaga ruszyła się słabo.
- Nie żyje...? – zapytała słabym głosem.
CZYTASZ
Cykl Przeklętych
FantasyPierwsza władczyni Craeli'ah - potężna Adiris, najsilniejsza ze znanych dotąd magów - za czasów swojego panowania pokonała największe zagrożenie krainy, eliminując jednocześnie jedyną istotę silniejszą od obydwu ras. Jedyne, co mogło ich zgubić, to...