Trzydzieści cztery

8.8K 519 42
                                    

Zmotywujcie mnie do wstawiania rozdziałów i do pisania drugiej części 😏😏

____________________

BRAYDEN 

Pukam w drzwi łazienki obok mojego pokoju. Wszyscy rozeszli się po tej ciężkiej akcji na dole w kuchni, mama poszła do pokoju, Mitch również dał nam spokój. Pomogłem Jamie przetransportować się na górę, dałem jej ręcznik i jakieś kosmetyki, a później pozwoliłem jej zamknąć się w łazience pod warunkiem, że co dziesięć minut będzie pisać do mnie, że wszystko w porządku.  Od ostatniej wiadomości minęło dziewiętnaście minut. Dlatego pukam. 

– Jamie? – mówię cicho. 

Właściwie nie jestem pewien, co powinienem zrobić. Nie wiem, czy chce mnie widzieć, czy na przykład nie przytłoczyło ją już to wszystko ze mną na czele – bo wybrałem trochę głupi moment, żeby powiedzieć jej, co czuję. 

– Jamie, proszę, powiedz mi tylko, czy wszystko w porządku. 

Słyszę jakieś szuranie i bełkot. Już znów otwieram usta, ale po sekundzie zamek w drzwiach zostaje odblokowany. 

– Już w porządku – mamrocze Jamie, niezdarnie wychodząc z pomieszczenia. 

Wygląda na zmęczoną. Jej buzia jest blada, oczy nieco podkrążone i zaszklone. 

– Przepraszam – wypalam od razu. – Jezu, Jamie, tak bardzo przepraszam. 

– Za co? Za moją niestrawność? – Uśmiecha się krzywo. 

– Zaszkodziła ci kolacja? 

– Nie sądzę. – Odchrząkuje. – Zanim wyjechaliśmy, jedliśmy kanapki z tego dziwnego baru, pamiętasz? 

Kiwam energicznie głową. 

– Smakowały dobrze. 

– Wtedy tak. W drugą stronę już nie za bardzo – parska. 

Idzie w kierunku mojego pokoju, więc podążam za nią. Jej kroki są słabe, ciało się chwieje. 

– W drugą stronę?

– No, wiesz, gdy wymiotowałam. Wyrzuciłam z siebie nie tylko całą kolację dziękczynną, ale też resztki tych kanapek. W mojej sos miał dziwną konsystencję. To chyba to. Zatrucie. 

Wzdycham. 

Otwieram drzwi do pokoju, by mogła swobodnie przejść, a potem zamykam nas w środku. Biegnę do łóżka, żeby przygotować dla niej kołdrę i poduszki. Jamie pachnie świeżo – wzięła prysznic, jej włosy są mokre i czuję sporo pasty miętowej, więc zakładam, że szorowała zęby. Gdyby nie to, że wygląda tak słabo, nie zakładałbym takich rewelacji w jej żołądku. 

– Przepraszam. Pewnie nie chcesz słuchać o wymiocinach. 

Uśmiecham się. Jestem zadowolony jak nigdy. 

– Jamie, wiesz, co to oznacza? 

Zerka na mnie podejrzliwie. 

– Moje wymiociny? 

– Nie. To, że mi o nich opowiadasz. To oznacza, że czujesz się przy mnie komfortowo. Ufasz mi. 

Słodko marszczy nosek. 

– Fuj. Powinnam po prostu owinąć się kołdrą i spać w tym kokonie wstydu. 

– To nie jest żaden kokon wstydu. Powiedziałem ci, że mi na tobie zależy, i właśnie w takich momentach chcę cię też widzieć. Chcę słuchać, gdy ci źle. Nie obiecam, że od razu będzie lepiej, ale będę przy tobie tak długo, jak będziesz tego potrzebowała. 

For Good Luck (Thin Ice Games #1) [new adult hockey romance]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz