8. To miasto zdane jest na przypadki

546 23 2
                                    

Madeline

Dolecieliśmy na miejsce. To było najdłuższe siedem godzin w moim życiu. Nie lubiłam latać samolotami, a już na pewno nie tak długo. Stałam na płycie na lotnisku w San Francisco. Obok mnie stał mój mąż jak zawsze w drogim i eleganckim czarnym dopasowanym garniturze. Czy on wiedział, czym sa dresy albo chociaż coś co nie jest szyte na miarę. Na nosie miał przeciwsłoneczne okulary. Wyglądał naprawdę dobrze i może gdybyśmy poznali się w normalnych okolicznościach mi również na jego widok robiłoby się słabo, jednak tak nie było, a ja nie gdybałam. Wystarczyło mi tyle, że znałam go, a sam wygląd w tym przypadku to nie wszystko. Swoim wyglądem sprawiał, że każdy chociaż na chwilę na niego spoglądał, ukradkowe spojrzenia rzucane mu przez innych doprowadzały mnie o zawroty głowy, bo przez niego i ja stawałam się w centrum zainteresowania. Nie wiem czy ignorował te spojrzenia, czy po prostu do nich przywykł, ale wydawał się znudzony i absolutnie sobie z tego niczego nie robił. Też chciałabym być tak obojętna tymczasem stałam obok niego pocąc się ze stresu, ukradkowymi spojrzeniami i śmiechami zaraz po nich. To było niezręczne.

Wszyscy mi zazdrościli, że mam tak przystojnego, ambitnego i cholernie bogatego męża. Wszyscy oceniali nasze małżeństwo przez pryzmat tego co widzą z zewnątrz, przez pryzmat drobnych gestów. Tego jak składa pocałunek na moim czole, odgarnia mi włosy które opadły delikatnie na moje oczy czy tego gdy idziemy obok siebie łączy nasze dłonie przeplatając przez nie palce. To były gesty, które sprawiały u innych w szczególności kobiet przypływ zazdrości i myśli co ona w sobie ma, że wybrał właśnie ją, a nie mnie. Przez ten cały czas słyszałam wiele określeń na swój temat. Gówniara, dziwka, pewnie leci tylko na kasę, ciekawe ile zajęło jej wskoczenie mu do łóżka i owinięcie go sobie wokół palca. Na początku bolało, ale zdałam sobie sprawę z tego, że Ci wszyscy ludzie, którzy mówią za moimi plecami wcale mnie nie znają, nie wiedzą przez co musiałam przejść i przez co przechodzę każdego dnia. Nikt nie zdawał sobie sprawy co kryję się pod tym na pozór idealnym życiem kiedy wszystkie maski zostają ściągnięte, kiedy zostajemy sami w czterech ścianach. Bo wszystko zawsze jest piękne, dobre i idealne kiedy widzimy to przez parę minut czy godzin, kiedy widzimy urywek kanału w programie telewizyjnym, fragmentu książki czy tego co wstawiamy na nasze media społecznościowe. Widzimy to co chcemy widzieć i sprawiamy, że dajemy ludziom to w co oni chcą wierzyć i nam zazdrościć. Jednak kiedy odkładamy wszystko na bok i stajemy twarzą w twarz z rzeczywistością okazuje się, że to idealne życie nie jest już tak kolorowe na jakie wyglądało przez ułamek chwili. Nic nie trwa wiecznie, miłość, życie a nawet śmierć. I nic nie było kolorowe nawet wtedy kiedy chwilami się łudziłam. Nikt nie wiedział co dzieje się za zamkniętymi drzwiami i nikt nie miał prawa nikogo oceniać.

Pogoda w Kalifornii była wyjątkowo brzydka jak na początek sierpnia. Pochmurne niebo, które chciało płakać, ale nie mogło uronić żadnej łzy. Okropny wiatr, który owiewał moje ciało wyprowadzając mnie z równowagi. Staliśmy na otwartej przestrzeni co spotęgowało zdwojoną siłę sierpniowego nawiewu znad oceanu spokojnego, co było dosyć zabawne. Bo spokojnie w tym momencie na pewno nie było.

- Na co tak właściwie czekamy? – zapytałam mojego męża, znudzona już staniem bez celu i ciągłym poprawianiem mojej krótkiej fioletowej przed kolano rozkloszowanej sukienki na ramiączkach.

Od dnia naszego ślubu i innych okropnych wydarzeń minęło trochę czasu, nasza relacja wpłynęła na umiarkowany tryb jeżeli w ogóle można ją w jakikolwiek sposób określić. Rozmawialiśmy ze sobą co było sukcesem, czasem potrafiliśmy spędzić ze sobą pół dnia nie kłócąc się, a to było osiągnięcie. Czasami chcąc nie chcąc musiałam ugryźć się w język i spróbować stworzyć z nim jakąkolwiek relacje inaczej bym zwariowała w ciągłej niepewności. Miles kiedy zauważył, że staram zaakceptować to wszystko trochę przystopował i starał się panować nad swoimi napadami wściekłości w których ja momentami absolutnie wcale mu nie pomagałam. Był mniej drażliwy i wściekły. Oczywiście nie stał się ideałem, to było raczej niemożliwe. Nie zrobisz z diabła anioła, a zła nie zamienisz w dobro. To tylko chwilowe uczucie, którym możesz się nasycić, mając nadzieję że udało Ci się dokonać tej zmiany lecz kiedy otwierasz oczy widzisz rzeczywistość, która nie jest już jak kolorowa opowieść z bajki.

Lost hope I Zakończone IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz