42.5. Niedziela - Teraźniejszość

561 25 0
                                    

Madeline

Przemierzaliśmy puste drogi mijając jakieś pojedyncze samochody, pogoda nie była przychylna. Szaro, ponuro i smutno, nad miastem panowała ciemność chociaż było wczesne popołudnie. Zero odznak jakiegokolwiek życia tylko my, samochód i ciemna droga asfaltowa. Gdzieniegdzie przeleciał jakiś ptak, który zapewne uciekał przed zbliżającą się apokalipsą pogodową. Powietrze było ciężko zarówno na zewnątrz jak i w środku samochodu. Zaschło mi w gardle, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Potrzebowałam chwili ciszy, kiedy ta chwila zaczynała stawać się wiecznością. Próbowałam pozbierać podczas jazdy w sobie szalejące w mojej głowie myśli, ale bezskutecznie. Byłam przerażona tym co mogło prawdopodobnie się wydarzyć, albo co gorsza co dopiero może się wydarzyć. Miles z kolei również nie był skory do rozmowy. Był mi winny całą masę wyjaśnień, lecz milczał. Nerwowo zaciskał dłonie na kierownicy tępo patrząc przed siebie. Wyczuwałam jego zdenerwowanie, które również wpływało na mnie. Jeszcze maleńka chwilą i przerwę te ciszę, musiałam się uspokoić a nerwy w tym momencie na nic by się zdały. Droga na lotnisko miała nam zająć trochę czasu, więc miałam czas do namysłu, jednak chciałam mieć to wszystko za sobą. Czas grał tu ważną rolę, wbrew pozorom nie mieliśmy go zbyt wiele.

- Możesz mi wyjaśnić co się dzieje? – zapytałam odwracając głowę w jego kierunku robiąc pierwszy krok.

Nie spojrzał na mnie chociaż doskonale wiedziałam, że mnie słyszał i zrozumiał każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Jechał z zabójczą prędkością, wiec musiałam chociaż trochę opanować w sobie buzujące emocje, przecież nie chciałam żeby pod wpływem silnych emocji nas zabił. Moje życie owszem nie było usłane różami, ale chciałam przeżyć i umrzeć ze starości nie w wyniku brutalnego wypadku na autostradzie. Dłonie zacisnął mocniej na kierownicy i ciężko odetchnął zbierając się na odpowiedź.

- Musimy wrócić do domu.

- Tu jest nasz dom. – odparłam pewna siebie po czym się poprawiłam. - Mój dom.

Skinął głową. Doskonale wiedziałam, że jego miejsce również było tutaj. Nowy Jork był piękny, ale bardzo przytłaczał. Presja narzucana tam czasami była nie do zniesienia, widziałam to w momentach kiedy zabierał mnie ze sobą na te nudne przysłowiowe prawnicze spotkania. Dobijało go to tak samo jak mnie, jednak on nie dawał po sobie tego poznawać. Czuł się o niebo lepiej w domu, w Reedwood City. Choć to miasto przesiąknięte tajemnicami i kłamstwami to ciągle było naszym domem, w którym czuliśmy się bezpiecznie, zarówno on jak i ja.

Słysząc moją odpowiedź, bił się z myślami. Wbijał tak mocno dłonie w kierownicy iż w pewnym momencie pomyślałam, że zostawi na niej ślady. On bił się z myślami co odpowiedzieć mi, ja natomiast pisałam scenariusze na temat tego co takiego mogło się wydarzyć, że nie mógł powiedzieć mi prosto z mostu otwarcie, o co chodzi, dlaczego musimy wrócić do domu, przecież rozwód można wziąć wszędzie niezależnie od miejsca zamieszkania.

- Coś się stało z Bibi? – dodałam po chwili, kiedy przypomniałam sobie o jej pobycie tam.

To był jedyny sensowny powód dlaczego mielibyśmy tam wracać, w szczególności że z tego co zdążyłam zauważyć, nie spieszyło mu się jeszcze jakiś czas temu do powrotu a według moich insynuacji w ogóle nie zamierzał wracać. Bo kto chce wrócić na drugi koniec świata, kiedy to zakłada swoją własną kancelarię w mieście. Nie powiedział mi tego, jednak przeprowadziłam swoje własne śledztwo, które miało miejsce zupełnym przypadkiem. Podglądnęłam kiedyś jego papiery, które zostawił rozłożone na stole w salonie, a że należę do ciekawskich osób, rzuciłam okiem na nie. Były tam plany budynku, kosztorys, baza klientów przeniesiona z fili u ojca, dodatkowo jakieś kontrakty, dla mnie to była jakaś czarna magia jednak zdołałam z tego zrozumieć, tyle że nie zamierza stąd wyjeżdżać. Chce tu zostać, dlatego przyjechaliśmy tutaj razem. Chciał tu zostać na stałe i ja również. Mieliśmy wspólny cel.

Lost hope I Zakończone IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz