30.5. Głębokie rany trudniej zaleczyć

494 21 0
                                    

Madeline

Wstanie z łóżka okazało się nie taką prostą sprawą. Dopiero po dobrych kilku minutach byłam w stanie zsunąć swoje ciało z tego nad wyraz miękkiego i wygodnego materaca. Pokój nie był połączony z łazienką wiec już po chwili wyściubiłam nos z sypialni i udałam się do łazienki w międzyczasie słysząc jak właściciel mieszkania nadal prowadzi interesującą rozmowę z małą Divą, której chyba nie bardzo podobało się co do niej mówi, bo czasem głośno podszczekiwała. Uśmiechnęłam się. Nawet nie wiedziałam jak bardzo potrzebowałam tego prysznica. Po wyjściu z niego poczułam się jakbym była lżejsza o parę doświadczeń mniej i bardziej odprężona. Ciało się rozluźniło i pachniało świeżością, zarzuciłam na siebie bluzę, którą zostawił mi Jake i do tego spodnie dresowe, na pewno nie należące do żadnej z dziewczyn, gdyż były co najmniej o kilka rozmiarów za duże, ale miały ściągacze wiec nie wyglądałam aż tak źle. To i tak w tej chwili nie było istotne, czy wyjdę w za dużych dresach czy w opiętej sukience. Najchętniej opatuliłabym się jeszcze czapką, rękawiczkami i szalem gdyż moje ciało nie wyglądało za dobrze. Ale z każdym dniem było lepiej, siniaki z koloru czerwono granatowego zaczynały zmieniać się na lekko zielone co było dobrym znakiem, że powoli się goją. Inne rany czy tez zadrapania zdążyły już się zasklepić tworząc paskudne strupy, które też niedługo zaczną zwyczajnie odpadać. Byłam coraz bliżej stawieniu czoła rzeczywistości. Bałam się okropnie jak nigdy w życiu, ale jeżeli to zrobię na pewno poczuje ulgę przynajmniej w stosunku do samej siebie. Mimo iż byłam silna to i tak potrzebowałam zadbać o swoje zdrowie psychiczne, ponieważ w tym momencie ono było dla mnie najważniejsze. Było podstawą walki o samą siebie i o moich najbliższych.

Diva dopadła mnie w łazience przerywając moje oględziny. Stanęła pod drzwiami i zaczęła w nie drapać powodując iż musiałam oderwać się od umywalki i wpuścić ją do środka. Od razu na mój widok zaczęła merdać ogonem i skakać potrzebując atencji.

- Diva gdzie jesteś? – usłyszałam głos dochodzący zza drzwi.

Nate miał naprawdę urwanie głowy z tym psem, ale skoro już tu jestem to postanowiłam przydać się mu na coś i chociaż pomóc mu z małym niegrzecznym labradorem. I tak aktualnie nie miałam nic lepszego do roboty.

- Tu jesteśmy. – zawołałam, a już po chwili wszedł do pomieszczenia facet.

- Niegrzeczny pies! – krzyknął i pogroził mu palcem przed nosem, który od razu polizał.

Może nie powinnam tak myśleć, ale ten pies przypominał mi mojego brata kiedy był młodszy. Miał takie samo ignorujące spojrzenie i jednocześnie rozbawienie w nim. To była kopia jeden do jednego. Robił wszystko co mu przyszło na myśl nie zważając na konsekwencje, a później spadał na cztery łapy kiedy tylko się uśmiechnął. Tak było w przypadku Divy, bo nie ważne jakbyś zły na nią był to kiedy spojrzysz w jej urocze oczka cała złość przechodzi za pomocą machnięcia zaczarowaną różdżką.

- Oh daj spokój. – powiedziałam i kucnęłam przy niej łapiąc ją z łapki i unosząc do góry sprawiając że stała teraz na dwóch i wesoło nimi zamachnęłam mówiąc. – Nie możesz na mnie krzyczeć, gdy jestem takim uroczym pieskiem. – zaśmiałam się a Nate przewrócił oczami.

- Ty też przeciwko mnie? – odparł urażony łapiąc się za serce.

- Gdzież bym śmiała. – zachichotałam i wstałam puszczając psa, który wyleciał z łazienki jak wystrzelony z procy.

- Jak długo musisz się nią zajmować? – zapytałam rzucając krótko spojrzeniem zza mężczyznę.

- Około dwóch tygodni, mam nadzieję że szybciej. Mama Zarii złamała nogę i musiała do niej jechać jej pomóc. – odparł zawiedziony. – Niestety ma uczulenie na psy i nie mogła jej ze sobą zabrać, a po drugie to szczeniak a podróż z nim zapewne była by uciążliwa. Mieszka w Nowym Orleanie. – wytłumaczył mi dosadnie całą sytuację i teraz trochę bardziej go rozumiałam. Nie dostał psa na parę godzin, a na paręnaście dni.

Lost hope I Zakończone IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz