39. Czas ma wiele znaczeń

543 23 1
                                    

Madeline

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że naprawdę poczułam w sobie jakąś nieodgadnioną moc i siłę. Słowa Milesa nadal rozchodziły się w mojej głowie niczym echo jakby mój umysł chciał zapamiętać, że to wydarzyło się naprawdę i w końcu chciał w to uwierzyć. Uwierzyłam, wierzyłam w fakt, że w końcu będę wolna. Weszłam do kamiennicy Scotta i od razu skierowałam się na odpowiednie piętro. Wiedziałam, że się mnie spodziewa mimo, że nie odpisałam mu na jego wiadomość. To, że się u niego zjawie było bardziej pewne niż nie pewne. Mimo, że nadal tkwiłam w nostalgicznym nastroju chciałam być przy nim szczęśliwa. W końcu wszystko zmierzało ku lepszemu. Chwyciłam za klamkę od drzwi nie siląc się na gesty uprzejmości chcąc po prostu wejść skoro i tak wie, że przyjdę. Jednakże zdziwiłam się, bo drzwi były zamknięte więc moje czoło spotkało się z twardym drewnem na co głośno zawyłam. Rozejrzałam się po bokach licząc na to, że nikt nie zauważył. Myliłam się, bo stałam się centrum rozrywki pewnego bruneta o zielonych oczach. W tym samym czasie kiedy walczyłam z bólem na moim czole usłyszałam głośny śmiech i stukot butów za moimi plecami. Odwróciłam się w kierunku hałasu trzymając otwartą dłoń na obolałej części ciała i zobaczyłam Scotta trzymającego w dłoni białą reklamówkę. Był rozbawiony do tego stopnia iż drobna mała łza wypłynęła mu spod oka. Kretyn. Najpierw mnie zapraszał, a później opuszczał mieszkanie a ja całowałam klamkę i to dosłownie.

- Zanim naciska się klamkę, może warto byłoby najpierw zapukać. – powiedział tym swoim kpiącym i nadmiernie irytującym głosem.

Pomimo tej całej przepaści między nami przeprowadzaniu kilku rozmów i wracaniu do przeszłości, jak widać u nas nic się nie zmieniło, nadal żyliśmy jak pies z kotem. Nie zamierzałam pozostawać mu dłużna.

- A ty może widząc mnie, że idę mógłbyś przestać się czaić i zwyczajnie jak człowiek do mnie podejść. – odburknęłam zirytowana zachowaniem chłopaka.

- No już nie denerwuj się, bo ci zmarszczki urosną.

- Rośnie nos i to od kłamania ile razy mam Wam to powtarzać. – ponownie się zirytowałam, ale moja irytacja nie trwała zbyt długo.

Wszedł dwa schodki do góry i zbliżył się do mnie, a już po paru sekundach przyciągnął mnie do siebie i schował w swoich ramionach. Reklamówka z zakupami upadła na podłogę, lecz nie zdawał się tym przejąć. Wdychałam cale jego ciepło, uwielbiałam przy nim być. Wolną dłonią delikatnie gładził moje plecy, co powodowało że przez moje ciało przechodziły przyjemne prądy. Objęłam go również mocno nie chcąc już nigdy więcej puszczać.

Byłam pewna swoich uczuć co do chłopaka, ale nie byłam pewna czy powinnam okazywać mu je już teraz. Ja w końcu miałam męża, a on prawdopodobnie nadal dziewczynę. Tak mi się wydawało, bo nie wyglądał na kogoś załamanego, a bardziej szczęśliwego. To była miła odmiana zobaczyć w nim oznaki radości, kiedy wcześniej byliśmy razem rzadko kiedy był szczęśliwy przy innych. Uśmiechał się tylko kiedy był ze mną w zaciszu czterech ścian. Chciałam, żeby uśmiechał się tylko dla mnie, aby jego uśmiech był zarezerwowany dla mnie na wyłączność, ale nie mogłam być samolubna, chciałam żeby uśmiechał się każdego dnia przy każdej nawet najnudniejszej czynności świata. Naprawiał mnie każdego dnia i zasługiwał na wszystko co najlepsze.

Po chwili odsunął się delikatnie ode mnie. Odnalazłam wzrokiem jego spojrzenie. Nic się nie zmieniło stał z aroganckim uśmieszkiem i przyglądał mi się z nieodkrytym spojrzeniem. W międzyczasie nachylił się po reklamówkę i wyprostował ponownie. Wyciągnął z kieszeni dżinsów klucze od mieszkania i je otworzył przepuszczając mnie pierwsza. Jak zawsze.

Uśmiechnęłam się pod nosem, na pewną myśl, która idealnie znowu by mu utarła nosa.

- Nawet tego nie mów.

Lost hope I Zakończone IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz