9. Druga szansa?

607 19 2
                                    

Madeline

Od ostatnich wydarzeń minęły dwa tygodnie, a ja miałam wrażenie że minęły co najmniej trzy miesiące. Nigdy chyba się tak nie wynudziłam jak przez ten czas i nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem ale chciałam już wracać do domu do Nowego Jorku. Nie czułam się tutaj najlepiej, cały czas byłam zestresowana, że jednak może Pan Mendez komuś się wygada, że jestem w mieście Miles się o tym dowie i będzie miał znowu powód aby się na mnie wyżyć. Od tamtego czasu mało ze sobą rozmawialiśmy, wychodził rano wracał wieczorami. Czasem bywały nawet dni, w których się nie wiedzieliśmy. Kiedy ja wstawałam go już nie było, a wracał wtedy kiedy ja spałam, a przynajmniej udawałam, że spałam. Byłam nieufna. Musiałam mieć pewność, że zaśnie pierwszy ode mnie. Potrzebowałam po prostu spokoju ducha. Zdarzały się też dni, w których wracał całkowicie pijany, a to nie było do niego podobne. Przerażał mnie kiedy był trzeźwy, ale kiedy był pijany przyprawiał mnie o zawał serca. Po alkoholu stawał się jeszcze bardziej agresywny, a ja nie chciałam być jego workiem treningowym. Nie tu i nie teraz, nie czułam się w tym miejscu bezpiecznie. Chociaż czy gdziekolwiek czułam się bezpiecznie? Nawet nie prosiłam go, żeby mnie gdzieś zabrał, żebym mogła gdzieś wyjść, nie chciałam tego. Wolałam przeczekać ten wyjazd w ciszy i samotności. Wizja wspólnego wyjścia a co gorsza samotnego przerażała mnie całkowicie. Raz kiedy wyszłam do sklepu ciągle oglądałam się za siebie czy aby na pewno nie ma w pobliżu nigdzie nikogo znajomego. Zachowywałam się jak istna wariatka, ale ostatnim czego było mi trzeba to spotkanie kogoś z mojej przeszłości, która zakopałam bardzo głęboko, dlatego większość czasu przesiadywałam w domu, ewentualnie na uroczych obiadkach u jego rodziców, które były jeszcze gorsze. Z duszy towarzystwa stałam się samotniczką, bo to właśnie cisza i samotność były moimi sojusznikiem podczas tego wyjazdu. Zamknęłam ten etap w życiu, choć brutalnie ale zakończyłam go. Nie chciałam do niego wracać dlatego chciałam stąd po prostu już wyjechać. Za dużo wspomnień, za dużo rzeczy się tu wydarzyło. Niepokój i wiecznie wstrzymany oddech stał się już uciążliwy, potrzebowałam w końcu odetchnąć.

Było późne popołudnie jak zawsze piłam o tej porze mocne ekspresso pogrążona w ciszy. To był taki mój rytuał, który sprawiał że nie padałam jak mucha ze znudzenia o dwudziestej drugiej. Musiałam wytrwale czekać aż mój kat wróci do domu, abym mogła zmrużyć oko. To było absurdalne, ale moja głowa działała na zdwojonych obrotach i wpadała na takie głupie pomysły.

Kiedy przechodziłam właśnie z kuchni do salonu i znalazłam się w korytarzu wielkie ciemno brązowe drzwi od mieszkania otworzyły się, a w progu stał mój mąż i oprawca w jednym z wielkim bukietem różowych róż. To tak śmiesznie brzmi, różowe róże, ale tak było. Bukiet był tak pokaźnych rozmiarów, że mężczyzna sam ledwo trzymał je w dłoni może było w nim z pięćdziesiąt sztuk a może nawet i więcej. Zapach świeżych i słodkich kwiatów rozprzestrzeniał się po holu mieszkania. Róże zazwyczaj symbolizują miłość, oddanie a tym bardziej taka ilość więc co to miało znaczyć. Na pewno przyniósł je dla mnie, wątpiłam by sam sobie je kupił albo od kogoś dostał. Pokręciłam głową, aby odrzucić z niej te idiotyczne myśli, ostatnim czasem bardzo szybko się rozpraszałam i myślałam o niebieskich migdałach. Co się ze mną działo, czy zaczęłam wariować?

Widok Miles'a z bukietem w dłoniach to niecodzienny i zaskakujący widok. Mało co, a filiżanka mojego ekspresso nie wyleciała mi z ręki. Stałam na środku korytarza patrząc to raz na mężczyznę to raz na te kwiaty. I mimo iż wiedziałam że przyniósł je dla mnie to i tak czekałam, aż zaraz z szafy wyskoczy jego matka, siostra, a może i kochanka, której wręczy te badyle na moich oczach, aby sprawić mi zawód. Tak się jednak nie stało przez dłuższa chwilę kiedy wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Skarciłam się w głowie za akt nie wiem nawet czego. Czy to była zazdrość? Nie na pewno nie. Nie jestem zazdrosna, jest potworem. Po chwili milczenia zaczął zbliżać się w moim kierunku i mogłam przysiąść, że był w całkiem dobrym humorze. Obojętność jego spojrzenia zastąpił subtelny wyraz twarzy i wyjątkowy spokój. Zaczęłam się niepokoić to nie mogło przynieść niczego dobrego. Stanął naprzeciw mnie i wyciągnął w moją stronę bukiet kwiatów, ten bukiet o który moje myśli zaczęły wariować. Nie przyjęłam go od razu zawahałam się. Nadal czekałam na moment, w którym wyskoczy z tekstem, że żartował, a ja byłam naiwna. Tak się nie stało ponownie, a mężczyzna zaczął się niecierpliwić.

Lost hope I Zakończone IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz