Rozdział 1.

568 47 0
                                    


Adria 

 Nowy rok nie zaczął się dla mnie najlepiej. Po wspaniale spędzonym sylwestrze i następnym dniu leczenia kaca, czas było wrócić do szarej rzeczywistości. Uderzyła we mnie bolesna świadomość, że za równo cztery tygodnie zmuszona będę wrócić na studia i zakończyć staż u boku Rusha. Ponure myśli uderzały we mnie z obezwładniającą siłą. Bo wraz z zakończeniem stażu miała zakończyć się nasza relacja. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie rozmawialiśmy jeszcze ze sobą o tym, co nas połączyło. Nie wiedziałam czy dla niego byłam tylko laską do pieprzenia, czy tak jak ja, poczuł coś więcej. Starałam się odwlekać tę rozmowę, dopóki nie upewniłabym się w swoich zalążkach uczuć. I dopóki nie znalazłabym w sobie krzty odwagi, żeby rozpocząć taką rozmowę. Bałam się odrzucenia i złamanego serca. Bałam się stracić to co stworzyliśmy na przestrzeni tygodni.

 Prócz tego początek roku zaczęłam chorobą. Pieprzonym przeziębieniem, które zmiotło mnie z planszy. Sylwester spędzony w zimnych murach pałacu wyssał ze mnie resztkę odporności. Czułam się jak gówno. Bezwładna, rozpalona, nie mogąca pobrać głębszego oddechu. Było mi źle. Bardzo źle. Fatalnie. Nie widziałam dla siebie żadnego ratunku. Dosłownie umierałam sobie w spokoju. Chorowałam rzadko, ale jak już do tego dochodziło, to wyłączało mnie z życia na długie dni. Wyłączało mnie z jakichkolwiek aktywności.

 W tym jednym konkretnym przypadku nie mogłam pozwolić sobie, żeby zawładnęła mną choroba. Nie, gdy czas nieubłagalnie upływał. Nie, kiedy prześlizgiwał mi się przez palce, jak ziarna piasku.

 Z dużym wysiłkiem rozchyliłam zaropiałe powieki. Widok został rozmazany. Widziałam tylko ciemne kontury pokoju i czułam ciepło w nogach, inforumujące mnie o obecności psa. Z jeszcze większym trudem poderwałam bezwładną rękę do twarzy. Zamarłam, kiedy zetknięcie opuszków wywołało wybuch prądów w zwieńczeniach nerwowych. Moja twarz zmieniła się w jądro piekła. Gorąca, rozpalona do najwyższej możliwej temperatury. Pot spływał mi po skroniach, karku. Całej szyi. Nie było fragmentu, który nie był zalany i lepiący. Pościel przesiąkła potem, który wciąż się tworzył. Nie potrafiłam nic poradzić na reakcję obronną organizmu.

 Pobrałam świszczący oddech na oślep szukając dzwoniącego telefonu. Wybiła już szósta trzydzieści. Powinnam wstać, umyć się i zacząć szykować do wyjścia. Przerwa świąteczna i sylwestrowa dobiegła końca, czas było wrócić do ponurej rzeczywistości, w której morderca grasował po ulicach, a my mieliśmy trudność w jego znalezieniu. W ciągu tego tygodnia powinniśmy dostać na biurka spis studentów, którego dostanie zostało wydłużane przez dziekana. Dalej miałam do niego ogromny żal i czułam złość. Gdyby nie jego uraza do Rusha już dawno mielibyśmy ich przejrzanych i mogliśmy ich ostrzec przed niebezpieczeństwem.

 Pojękując udało mi się unieść. Oparłam plecy o wezgłowie. Kręciło mi się w głowie. Niewiele brakowało, żebym zgięła się w pół i zwymiotowała. Od dnia poprzedniego nic nie jadłam, przez co żołądek domagał się pożywienia. Problem tkwił w zaciśniętym gardle. Nie byłam w stanie nic połykać, bo wywoływało to nieznośny ból. Na powrót przymknęłam powieki. Starałam się wyciszyć reakcje organizmu. Pozbyć się zawrotów i ignorować gorzki posmak palący przełyk.

 Tiffany popiskując zmienił swoją pozycję odkładając pysk na uda. Popatrzył na mnie swoim szczenięcym wzrokiem. Widziałam w nim zaniepokojenie.

— Jest dobrze. — Poruszyłam ustami, ale żaden dźwięk nie wydobył się z gardła. — Cholera.

 Odkaszlnęłam, co nie było najlepszym pomysłem. Zaatakował mnie atak kaszlu. Dusiłam się nim walcząc o oddech. Łzy ciekły mi ciurkiem po polikach, a ich słony posmak podrażnił suche usta. Zaczęły mnie szczypać. Opadłam na poduszki nie mogąc usiedzieć. Załkałam ze swojej bezsilności.

Nietuzinkowe Morderstwa Walka z czasem #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz