Rozdział 8.

405 36 3
                                    


Adria 

 Pierwszym, co poczułam po otwarciu oczu było rwanie karku i szarpanie polików, na których zastygły łzy. Kanapa w biurze Rusha była okropnie niewygodna. Nie to, co ta w jego mieszkaniu. W tamtej człowiek się zatapiał i czuł się jak w chmurach.

 Drugim, co do mnie dotarło, to zapach jedzenia i susza w buzi. Zapach był intensywny, a susza w ustach nieznośna. Oblizałam wargi lekko je nawilżając. Przetarłam oczy pozbywając się z kącików śpioszków.

 Podpierając się na łokciach dostrzegłam, że byłam zakryta kocem. Na stopach nie wyczułam ciężarku kozaków. Wyglądając za kanapę zauważyłam je stojące przy nóżce. W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem mocniejszego światła, było to padająca zza okien. Przysiadając nabrałam pewności, że to Rush mnie okrył i zdjął mi buty. Zadbał też o porządek. Sprzątnął bałagan, który narobiłam. Go samego nie było na miejscu, za to słyszałam przytłumione głosy z poczekalni. Stamtąd też wyczułam intensywny zapach jedzenia. Nie czułam go tylko ja, bo słyszałam, jak Tiffany tupał łapami domagając się jedzenia.

 Nie zdążyłam dostatecznie się rozbudzić i wstać, gdy drzwi się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna. Nie zdążył zamknąć za sobą płyty, co wykorzystał pies, który wbiegł do środka jak torpeda. Wskoczył na kanapę radośnie mnie atakując. Zaśmiałam się, gdy jego jęzor przejechał po moim poliku. Sprowadziłam go do porządku zatapiając palce w miękkiej sierści. Zaczęłam go głaskać.

— Lepiej się czujesz? — zapytał, zrezygnowany ruszając się spod drzwi. Odłożył na biurko siatki z restauracji.

— Lepiej — przyznałam, odchrząkając. — Ile spałam?

— Wystarczająco — odpowiedział wymijająco. Nie omieszkał zmierzyć mi temperatury. Westchnął widząc nieustępliwe spojrzenie. — Spałaś godzinę. Twoja temperatura jest w normie.

— Czuję to. — Ostrożnie ściągnęłam z kolan psa. Nie pogoniłam go na ziemie pozwalając mu spać na sofie. Rush nie wydawał się tym zadowolony, ale nie kazał mi go ściągnąć. — Muszę jeszcze wziąć resztę leków i będzie z głowy.

— Najpierw zjesz. Bethanny zamówiła jedzenie. Mam nadzieje, że lubisz kurczaka teriyaki.

— Zjem wszystko, co mi dasz. Ten zapach sprawił, że zaciska mi się żołądek.

 Przyjęłam wystawioną dłoń i wstałam z mebla. Wpadłam w jego ramiona wzdychając z ulgą. Przez chwile myślałam, że będziemy odczuwać jakiś dyskomfort odbytymi dyskusjami i emocjami, jakie nami targały. Nic z tego nie miało miejsca. Było normalnie.

 Wygięłam usta w uśmiechu. Wbiłam mu brodę w mostek, parząc na niego z dołu. Również poczęstował mnie lekkim wykrzywieniem warg. Dwie zmarszczki uwydatniały się przy oczach, ocieplając jego spojrzenie. Wydawał się w tym wszystkim bardzo zmęczony.

 Wspięłam się na palce dosięgając jego ust. Musnęłam je.

— A to za co? — Docisnął mnie do siebie, przekrzywiając głowę.

— Wstałam, więc wypadałoby się przywitać — wymamrotałam, nie odsuwając od siebie ust. — Mieliśmy krótką przerwę, więc czas wziąć się za ważne sprawy.

— Przerwa się jeszcze nie skończyła. Najpierw zjemy, wypijemy kawę. Weźmiesz leki i dopiero weźmiemy się za pracę. Patrząc na tę ilość kartonów, szacuje, że przejrzenie wszystkich studentów zajmie nam dwa dni.

— Faktycznie, trochę tego jest — stwierdziłam, wyplatając się z jego ramion.

 Zgarnęłam z biurka papiery odkładając je na jedną kupkę. Wspięłam się na blat i usiadłam krzyżując nogi. Pochwyciłam pudełka z makaronem. W tym czasie Rush zajął swój fotel i zaczął mi się przyglądać. Przekazałam mu jedno opakowanie. W ciszy zaczęliśmy jeść.

Nietuzinkowe Morderstwa Walka z czasem #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz