Adria
Brakowało mi czasu w dobie. Według mnie powinna trwać minimum trzydzieści godzin, a nie dwadzieścia cztery, a sen powinien być kwestią indywidualną, a nie potrzebą, bez której człowiek nie funkcjonował. W ciągu jednego dnia nie starczało mi czasu, żeby wyrobić się ze wszystkim, a przekładanie tego na następny dzień sprawiało, że mało kiedy wyrabiałam się z materiałem i obowiązkami. W tym wszystkim nadchodziła sobota, gdzie miałam odgórny zakaz dotykania się czegokolwiek związanego ze sprawą.
Ilość rzeczy i obowiązków zaczęła mnie przytłaczać. Na domiar złego dochodziła do tego sprawa Zodiaka i jego śledzenie nas. Odnajdując te jedną zależność we zwłokach wiążącą się z przeszłym wykładem wszystkie funkcje życiowe zwolniły. Puls mi zwolnił, oblał mnie zimny pot, a w myślach rozbrzmiewały alerty o zagrożeniu. Na pewno nie byliśmy bezpieczni. Nikt nie był, w czasie którym Zodiak chodził po mieście i nie wiedzieliśmy, kiedy ponownie zaatakuje.
Te myśli zajmowały mi głowę odkąd kilka minut wcześniej otworzyłam oczy wstając przed czasem.
Słysząc dźwięk budzika wysunęłam rękę spod kołdry po omacku odszukując telefon. Wyłączyłam alarm odwracając się na plecy. Przetarłam twarz czując większe zmęczenie niż te, które czułam kładąc się w nocy do łóżka. Poruszyłam nogami nie czując ciepła i ciężaru. Tiffaniego nie było w pokoju, więc zapewne Daphne wstała wcześniej i wzięła go na spacer.
Wewnętrznie się motywując poderwałam się z materaca. Opuściłam stopy na chłodne panele. Zgarnęłam z rogu łóżka szlafrok, który zarzuciłam na ramiona. Wstałam na nogi przelotnie zerkając na zegarek. Było po dziewiątej. Za dwie godziny powinien przyjechać Rush.
Wyszłam z pokoju od razu kierując się do kuchni, skąd dochodziła do mnie rozmowa. Daphne siedziała na blacie popijając poranną kawę. Patrick siedział na jednym z krzeseł, zajadając się kanapką i bawiąc się z psem. Drażnił się z nim szarpiąc za drugą stronę sznurka. Kiedy weszłam pies od razu puścił węzeł i podbiegł do mnie. Przykucnęłam witając się z nim.
— Dzień dobry, moja mała klucho — mruknęłam, drapiąc go w jego ulubione miejsce.
— Ciebie też dobrze widzieć Adria — zironizował Patrick. — Wyspałaś się?
— Nie — odparłam szczerze, wstając z klęczek. — Cześć wam. Wierzę, że wasza noc była lepsza.
Cmoknęłam Daphne w policzek, ten sam gest powtarzając u mężczyzny. Z wdzięcznością przyjęłam od przyjaciółki kubek ze świeżą kawą. Dosiadłam się do stołu.
— Nienajgorsza — przyznała, stukając paznokciami w kubek. — Nie mogłam jakoś spać, po tym co nam powiedziałaś. Wyciągnęłam rano Patricka i wyszliśmy z psem. Musimy przyzwyczaić się do wstawania wcześniej, żeby nie zaburzyć mu zegara i pór, w których wychodzi i żre.
— Pamiętajcie, żeby na siebie uważać — przestrzegłam, napinając się jak struna. — Cała sprawa nie jest żadnym żartem, a wy jesteście w najbliższej grupie zagrożenia. Zodiak będzie polował teraz na Lwa, a oboje jesteście spod tego znaku.
Nie miałam wyjścia i musiałam powiedzieć im prawdę o Zodiaku. Nie ukrywałam niczego. Powiedziałam im o zbieżności przypadków, o tym w jaki sposób morderca wybierał swoje ofiary. Kiedy powiedziałam Daphne o tym, że Rush przygarnia mnie do siebie na kilka dni wymagała ode mnie dokładnych wyjaśnień. Nie opierałam się w wyznaniach, bo musiałam się z kimś podzielić swoimi wątpliwościami. Ze strachu o nich zaczęłam ich przestrzegać.
— No tak, ty będziesz mieszkała sobie w apartamentowcu z cholernymi zabezpieczeniami. Z ochroną, z alarmami. Dodatkowo będziesz spać w łóżku pieprzonego prokuratora, który ma pozwolenie na broń, a zabijając nie zostałby pociągnięty do odpowiedzialności, a nas zostawiasz tutaj w mieszkaniu — warczał zły, a raczej przerażony. Wyżywał się z bezsilności. Przez strach przed utratą życia z rąk psychopaty.
CZYTASZ
Nietuzinkowe Morderstwa Walka z czasem #2
ChickLitNietuzinkowe Morderstwa. Walka z czasem. Część druga dylogii Nietuzinkowe Morderstwa Ciąg dalszy losów Adrii i Rusha. Czas stażu dobiegał końca, a Adria wraz z Rushem ciągle poszukują mordercy. Ponadto uczucia dziewczyny eskalują z każdym dniem. J...