Rozdział 1

2.8K 144 31
                                    

Czerwiec
Harborview

Pewnym krokiem wszedłem do budynku, w którym znajdowała się nasza rodzinna kancelaria. Już od małego wiedziałem, że chcę iść w tę samą stronę, w którą poszedł mój dziadek i ojciec. Byłem pewny, że też chcę być adwokatem, by móc pomagać ludziom. Regularnie angażowałem się w sprawy pro bono, świadomy, że nie każdy może pozwolić sobie na lepszego prawnika. Chciałem wspierać tych ludzi, choćby w niewielkim stopniu.

Niemniej jednak, aby kontynuować tę misję, czasami musieliśmy przyjmować klientów o większych zasobach finansowych, aby zapewnić stabilność finansową kancelarii i mieć środki do udzielania pomocy. Miałem dość spory problem z takimi ważniakami, którzy zarządzali ogromnymi korporacjami. Jednak zawsze byłem profesjonalny.

Po wyjściu z windy na piętrze, gdzie znajdował się mój gabinet, spojrzałem na sekretarkę, która natychmiast podniosła się ze swojego miejsca. Miałem wrażenie, że coś jest nie tak, chociaż nie byłem pewien. Kierowałem się prosto w jej kierunku, mijając po drodze inne biurka i witając się z kolegami z pracy. Mimo to, nieustannie się w nią wpatrywałem. Zauważyłem, że nerwowo ruszała dłońmi. Coś musiało być nie tak...

– Dzień dobry, Rosalie – przywitałem się, zatrzymując się przed jej biurkiem. Spojrzała mi w oczy na ułamek sekundy. Bardzo szybko odwróciła wzrok. Za szybko...

– Dzień dobry, szefie. Piękny mamy dzisiaj dzień, prawda?

– Co się znowu stało? – Nerwowo rozglądała się po korytarzu. Nawet jej uśmiech był dość taki nerwowy. Już trochę zdążyłem ją poznać przez ten czas, kiedy u nas pracowała. – No powiedz mi, Rosalie... Ktoś dzwonił? Przyszedł?

– Pana rodzice czekają w konferencyjnej.

– I nie dałaś mi wcześniej znać?

– Zabronili.

– Rosalie... – westchnąłem zirytowany. – To ja jestem twoim szefem, rozumiemy się? Masz mi dawać znać. Nawet jak proszą, żebyś tego nie robiła. Muszę wiedzieć o takich rzeczach. Zrób mi kawę, proszę. Im zrobiłaś?

– Herbatę chcieli. Już im zaniosłam. Zaraz przyniosę kawę.

Poszedłem prosto do sali konferencyjnej, zastanawiając się, co się stało, że rodzice postanowili przyjechać. I to do kancelarii... Nawet nie zadzwonili, żeby mnie o tym poinformować. Nie lubiłem, gdy ktoś przyjeżdżał bez zapowiedzi. Kompletnie nie wiedziałem też, czego się spodziewać. Nie chciałem rozmawiać o moim życiu miłosnym. Szczególnie tak wcześnie rano... Byłem pewny, że zepsuje mi ten temat humor na resztę dnia.

Otworzyłem drzwi od pomieszczenia i powoli wszedłem do środka, przyglądając się im. Od razu przestali rozmawiać, a na twarzy mamy pojawił się szeroki uśmiech.

– Dzień dobry – odezwałem się i podszedłem do niej, całując ją w policzek. – Pięknie wyglądasz. Jak zawsze zresztą.

– Dziękuję, synku.

– Cześć, tato.

– Dzień dobry, synu. Wybacz, że tak bez zapowiedzi. Jedziemy do Matta i postanowiliśmy przyjechać nieco wcześniej i wpaść tutaj na chwilę. Zobaczyć, jak trzyma się kancelaria – powiedział, gdy uścisnął moją dłoń. Od razu zająłem miejsce.

– A czemu ma nie stać? Przyjechaliście na kontrolę.

– To żadna kontrola, synku. Po prostu ostatnio z twoim ojcem martwimy się o ciebie. Spędzasz tutaj całe dnie i noce... A jak wracasz do domu, to jesteś w nim całkiem sam.

Ślub na kilku warunkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz