Rozdział 5

1.9K 117 0
                                    

Soleil nie wyglądała na zadowoloną. Wręcz przeciwnie. Zacisnęła pięści tak mocno, że byłem pewien, iż wbiła sobie paznokcie w skórę. Jej wyraz twarzy odzwierciedlał frustrację, jakby desperacko próbowała nie wybuchnąć, ale z każdą chwilą wewnętrzne napięcie tylko rosło. Mimo to konsekwentnie zachowywała milczenie, podobnie jak wszyscy dookoła. Nawet sam nie wiedziałem, co mogłem powiedzieć, aby złagodzić tę napiętą atmosferę.

– J'espère vraiment que tu plaisantes – powiedziała po francusku, ale na szczęście znałem ten język. "Naprawdę mam nadzieję, że żartujesz."

– Nie, nie żartuję. Nie przejmiesz firmy, jeśli tego nie zrobisz.

– Ta firma to moje życie, tato. Dlaczego to robisz? Aż tak ci zależy na tym, żebym miała męża? Naprawdę? – zapytała, wpatrując się w niego. – Czemu?

– Bo wiem, że jak mnie już nie będzie na tym świecie, to nigdy sobie nikogo nie znajdziesz. Wpadasz w pracoholizm i zamykasz się przed światem. Nie mogę pozwolić, abyś sama sobie odebrała szansę na miłość. Odrzucasz każdego faceta, ale teraz jest ktoś, kto chce być przy tobie. I to nie byle kto, ale porządny człowiek. Nie możesz tego zepsuć...

– Dlatego chcesz nas zmusić do małżeństwa?

– Nie zmusić. Pospieszyć – odparł. – Nikt nie musi się dowiedzieć, że to stąd ten pośpiech. Dosłownie nikt. Nawet rodzice Laurenta. Zabiorę to ze sobą do grobu. Widzimy, jak na siebie patrzycie. Jest między wami coś...magicznego. Może wy po prostu nie chcecie tego widzieć. Soleil, wszyscy wiedzą, że ty lubisz sabotować własne związki. A znam już trochę pana Stafforda i wiem, że on o ciebie zadba. Zawsze. Nie znam drugiego tak troskliwego mężczyzny. Wiem, że będziecie razem szczęśliwi.

Pieprzenie...

– Twoi rodzice też by chcieli tego ślubu – przeniósł na mnie swój wzrok. – Nawet nie wiesz, jaka twoja mama była szczęśliwa, jak razem wyszliście do ogrodu. Mówiła, że faktycznie po tobie widać, że jesteś przy Soleil szczęśliwy. Też chciałaby tego ślubu. Mówiła, że nie chce, żebyś czuł się więcej samotny. Chcesz w końcu, żeby była szczęśliwa, prawda? Nie musiałaby się już o ciebie martwić. A to robi... Martwi się...

– Próbujesz nim manipulować, bo zdajesz sobie sprawę, jak bardzo kocha swoją mamę – stwierdziła Soleil, skierowawszy swoje spojrzenie na mnie. Utkwiłem wzrok w ojcu, zatrzymując nawet oddech na chwilę. Wiedział, gdzie uderzyć. Doskonale to wiedział. – Nie słuchaj go, Laurent... Laurent? – szturchnęła mnie, a ja powoli przeniosłem wzrok na nią. – Chcesz stąd wyjść? Chodź...

Soleil zaciągnęła mnie do jakiegoś pokoju na piętrze. Przez całą drogę do niego milczeliśmy. Jego słowa ciągle siedziały mi w głowie. Mama faktycznie nieraz mówiła, że już marzy o tym, żebym wziął ślub i miał kogoś obok siebie. Kogoś, kto by mnie wspierał i kochał. Jak ją tata...

– Pieprzony Simon... Nienawidzę go z całego serca – wybuchnęła, gdy zamknęła za nami drzwi. Usiadłem na pojedynczym łóżku, które stało w praktycznie pustym, błękitnym pokoju. Natomiast ona zaczęła chodzić po pomieszczeniu, nieustannie kręcąc głową. – Nie wiem, co mam zrobić, Laurent. Nie powinnam była w ogóle cię w to wciągać. I nie mogę dalej cię w to wciągać. Musimy powiedzieć im prawdę. Wtedy odpuszczą.

– Mogę ci pomóc – powiedziałem, a ona od razu spojrzała na mnie zaskoczona. – Możemy w to wejść. Razem. Ale moja mama musi wierzyć, że to ślub z miłości. Musimy wyglądać na naprawdę zakochanych. Możemy spisać nasze warunki. Ty spiszesz swoje, ja swoje i jutro to przegadamy. Nie będzie między nami żadnej intymności. Oprócz pewnie jakiegoś pocałunku, bo na ślubie pewnie byłoby bez tego ciężko. Nikt by nam wtedy nie uwierzył... A później... Po jakimś czasie weźmiemy rozwód i zakończymy to może fajną przyjaźnią? Kto wie?

Ślub na kilku warunkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz