Rozdział 4

1.9K 128 1
                                    

Jechałem dość zestresowany pod adres, który podała mi Soleil. Rzuciłem szybkie spojrzenie w lusterko, gdzie zobaczyłem moich rodziców, siedzących w milczeniu na tylnym siedzeniu. Od razu, jak tylko po nich przyjechałem, zaczęli wypytywać, czy to coś poważnego, od kiedy się znamy, jaka jest... Dobrze, że dzień wcześniej ustaliliśmy, co im powiemy. Nawet sporządziliśmy sobie krótki spis naszych kłamstw, aby nie zapomnieć o żadnym szczególe.

Zgodnie z naszą ustaloną wersją, spotykaliśmy się od kilku miesięcy. Poznaliśmy się na portalu randkowym, gdzie od razu skontaktowałem się z Soleil po zobaczeniu jej zdjęcia. I dopiero później zorientowaliśmy się, że jej ojciec jest klientem kancelarii. Postanowiliśmy wtedy trzymać naszą relację w tajemnicy. Nie byliśmy też oficjalnie parą, bo oboje potrzebowaliśmy trochę więcej czasu, by się lepiej poznać, a każde z nas skupiało się także na swojej pracy.

Wjechałem na podjazd, a drzwi od domu dość szybko się otworzyły. Nawet nie zdążyliśmy wysiąść z samochodu. Soleil uśmiechnęła się szeroko, machając nam. Wysiadłem z samochodu i otworzyłem mamie drzwi.

– Kwiaty – szepnęła, ale doskonale o nich pamiętałem.

– Mamo, tato, to właśnie Soleil – powiedziałem, jak tylko przed nami stanęła.

– Dzień dobry. Bardzo mi miło państwa poznać. Laurent wiele mi opowiadał.

– Ciebie też miło poznać. Masz piękne imię – odparła mama i zerknęła na mnie uśmiechnięta. – Pięknie razem wyglądacie.

– Dzięki, mamo – westchnąłem i wyciągnąłem z samochodu kwiaty. – To dla ciebie – powiedziałem, podając Soleil bukiet słoneczników. Spojrzała dość niepewnie w moje ciemne oczy.

– Słoneczniki?

– Soleil oznacza słońce, a słońce najbardziej kojarzy się ze słonecznikami. Nie lubisz ich? – zapytałem ciszej.

– Lubię. Bardzo. Dziękuję ci. To bardzo miłe – uśmiechnęła się i dotknęła mojego policzka, gdy zorientowała się, że rodzice się nam przypatrywali. – A róże?

– Dla teściowej.

– Nie musiałeś – szepnęła, przybliżając się nieco do mojego ucha.

– Cicho bądź. Twoja mama mnie pokocha, zobaczysz. Tato? – spojrzałem na niego. – W porządku?

– Tak. Bardzo się cieszę, że będziemy mieli okazję, by lepiej poznać Soleil.

Widziałem porozumiewawcze spojrzenia, które pani Beaumont wymieniła z córką, gdy się jej przedstawiłem. Byłem ciekawy, czy mnie polubi. Nie, żeby mi na tym zależało. Chociaż miałem cichą nadzieję.

– Pani Stafford? Napije się pani herbaty? – zaproponowała Soleil, gdy tata poprosił tylko o wodę. Zaskoczyła mnie tym, że pamiętała, że mama kochała pić herbatę. To mi pokazało, że faktycznie mnie słuchała. – Mogę pani zrobić. To żaden problem.

– Chętnie, dziękuję.

– Z cytryną – powiedziałem dość cicho, ale one dobrze mnie usłyszały. Od razu na mnie spojrzały.

– Wiem, kotku. Pamiętam.

Kotku?

Patrzyłem na nią zszokowany, dopóki nie zniknęła w kuchni. Odchrząknąłem cicho i objąłem mamę ramieniem. Tata od razu na nas spojrzał i wywrócił oczami. Zazdrośnik. Mama po prostu wolała spędzać czas ze mną niż z nim. Od dziecka tak było i nie mógł się z tym pogodzić. A on kradł mi ją, jak tylko spuściłem ją z oka. Może byłem trochę synkiem mamusi, ale Leora była zdecydowanie córeczką tatusia. Jej kłopoty zaczęły się w wieku nastoletnim, gdy tata nie pozwalał jej spotykać się z chłopakami. Oświadczył, że będzie mogła to robić dopiero po jego śmierci. Albo nawet trochę później. Leora była z tego bardzo zirytowana. Aby jeszcze bardziej ją zdenerwować, stawałem wówczas po stronie taty.

Ślub na kilku warunkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz