Rozdział 11

1.6K 115 4
                                    

Następnego dnia wyszedłem z sądu dopiero po południu. Soleil była w firmie, więc postanowiłem wejść do kwiaciarni i kupić dla niej kwiaty. Jednak tym razem wybrałem bukiet czerwonych róż. W końcu kochała czerwony kolor, więc pomyślałem, że jej się spodobają. Jednak poprosiłem, żeby ktoś dostarczył je do jej firmy. Napisałem dla niej nawet liścik. W kancelarii co chwilę zerkałem na telefon, czekając, czy moja narzeczona wyśle mi wiadomość, ale ona nie nadchodziła. Zająłem się więc pracą.

– Rosalie? – odezwałem się, otwierając drzwi od gabinetu. Kobieta od razu na mnie zerknęła.

– Tak, szefie?

– Zrobiłabyś mi kawę?

– Nie – odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic i wróciła wzrokiem do ekranu monitora.

– Zrobię sobie sam...

– Ekspres nie działa.

– To zrobię sobie normalną – mruknąłem zirytowany.

– Nie ma. Skończyła się.

– Schowałaś ją specjalnie? – Podszedłem powoli do jej biurka. Oparłem o nie dłonie, przyglądając się mojej sekretarce. Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła lekko głową. Nie byłem nawet zdziwiony, że to zrobiła. To było bardzo w jej stylu. – Schowałaś kawę? Zaraz wszyscy będą przychodzili na skargi...

– To im dam, jak będą chcieli.

– A ja?

– Szef już wypił za dużo. Limit wypitej kawy na pusty żołądek został przekroczony. Najpierw zje szef coś ciepłego, a później oddam kawę. Zamówić obiad?

– Wykończysz mnie kiedyś, Rosalie...

– I wzajemnie.

– Idę na obiad – mruknąłem i poszedłem w stronę windy. Wcisnąłem przycisk i spojrzałem na dziewczynę, która wpatrywała się we mnie z lekko przymrużonymi oczami. Wcale nie zamierzałem iść na obiad. Wiedziałem, że nie schowała kawy w całej kancelarii i że na innym piętrze na pewno ją znajdę. Zjechałem więc piętro niżej. – Dzień dobry – przywitałem się z ludźmi, którzy od razu na mnie spojrzeli. Wyglądali na nieco zaskoczonych moją obecnością. – Przyjechałem tylko ukraść wam kawę.

– Ha! – Nagle przede mną pojawiła się Rosalie. – Wiedziałam! – Wymierzyła we mnie palcem. Jakim cudem się teleportowała? – Nie ma takiej opcji, panie Stafford.

– Jesteś jędzą, Rosalie.

– Wolę określenie „wiedźma". Też szefa lubię. A teraz odprowadzę szefa do bufetu i przy mnie zamówi sobie szef obiad, w porządku? Cudownie. – Chwyciła mnie pod ramię i pociągnęła do windy. – Na co ma szef dzisiaj ochotę? Zupkę? Makaron? Ryż? Nawet nie wiem, co dzisiaj mają w menu, więc może to ustalimy za chwilę. I zamówi to szef przy mnie. Powinnam w ogóle siedzieć naprzeciwko i obserwować, czy na pewno to szef zje, ale mam dobry kontakt z Rose, która pracuje w bufecie, więc ona będzie moimi oczami i o wszystkim się dowiem.

– Jak chcesz się nade mną znęcać, to już mów mi po imieniu, dobrze?

– Cudownie. Dla mnie nawet lepiej. Masz wszystko zjeść, zrozumieliśmy się?

– Tak – odpowiedziałem, poddając się. – Ty już jadłaś?

– Tylko śniadanie.

– Więc zjedzmy razem – wzruszyłem ramionami. – Przy okazji pogadamy trochę o tej nowej sprawie.

– W porządku.

– I tak jesteś wiedźmą.

– Dziękuję. Uważam to za komplement – uśmiechnęła się szeroko. – Będę nią, dopóki będę tutaj pracować. Wiem, że się cieszysz. Ktoś musi cię pilnować, ale mam nadzieję, że niedługo będzie to robiła twoja narzeczona, bo inaczej poproszę o podwyżkę.

Ślub na kilku warunkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz