Na szczęście udało nam się ogarnąć termin ślubu na dziesiątego sierpnia. Tata jednak uparł się, że musimy zorganizować wesele i powinniśmy mieć salę. Nawet udało mu się jakąś załatwić. Zabrał nas na nią i Soleil wyglądała, jakby była pod wrażeniem. Za budynkiem był także ogród, w którym mogliśmy zorganizować uroczystość. Więc klepnęliśmy to miejsce.
Coraz bardziej uświadamiałem sobie, że faktycznie weźmiemy ślub. Nie mogłem się nawet skupić na pracy, bo co chwilę ktoś dzwonił i pytał o coś związanego z tym weselem. Chciałem, żeby już było po ślubie... Żebyśmy mogli wyjechać w podróż poślubną i niczym się nie przejmować.
Soleil też przez kolejne tygodnie więcej czasu spędzała w pracy niż w domu. Podczas naszych kolacji zadawaliśmy sobie przeważnie jakieś pytania, żeby jeszcze lepiej się poznać albo rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość, poglądach na różne sprawy i sytuacje, a także oczywiście o weselu czy podróży poślubnej... O dekoracjach, kwiatach, muzyce... Nawet nie przygotowywaliśmy się do naszego pierwszego tańca. Stwierdziliśmy, że będziemy improwizować i pobujamy się przez te trzy minuty do jakiejś wolnej piosenki.
Jednak zgodnie z warunkami umowy, jeździła ze mną na obiady do rodziców. Czasem spotykaliśmy się także z jej rodzicami. Wydawało nam się, że wszyscy wierzyli w naszą „miłość". Sam już trochę przyzwyczaiłem się do jej obecności w domu, chociaż często się mijaliśmy.
A Elvis bez przerwy narzekał, bo Leora domyśliła się, że będzie na naszej posiadówce i na nią nie przyszła. Więc było dość nudno i nikt się nie kłócił. Poza tym Leora znalazła sobie osobę towarzyszącą na nasze wesele. Stwierdziła, że nie może przyjść sama, bo on bez przerwy będzie ją zaczepiał. Postanowiła więc, że weźmie ze sobą jakiegoś kolegę z pracy. Jak ona to powiedziała: Najprzystojniejszego, żeby Elvisa szlag jasny trafił.
Nawet mu o tym nie powiedziałem. Stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli nie będzie wiedział. Wydawało mi się też, że była trochę zła, że Elvis przestał się z nią kontaktować, ale nie chciała tego przyznać. Nie rozumiałem ich relacji. I chyba nie chciałem zrozumieć.
Mieliśmy końcówkę lipca, gdy położyłem się na kocu w ogrodzie. Spojrzałem w rozgwieżdżone niebo i pogłaskałem Budynia, który od razu do mnie dołączył.
– Mama już wyszła spod tego prysznica? Pewnie nie, co?
Rozejrzałem się po niebie i dostrzegłem letni trójkąt moich ulubionych gwiazd.
– Patrz, Budyń. To Wega, Altair i Deneb. – Wskazałem palcem. – Ładnie świecą, co? Nie wyglądasz na zainteresowanego... Chyba cię nudzę.
– Pokazujesz psu gwiazdy? – usłyszałem za sobą głos Soleil. – Już lepiej mi pokaż.
Brunetka nagle położyła się tuż obok. Spojrzeliśmy na siebie i uniosłem lekko kącik ust. Szturchnęła mnie łokciem, więc od razu pokazałem jej te trzy gwiazdy.
– Altair mi się podoba – powiedziała cicho. Obróciłem głowę w jej stronę, ale ona w dalszym ciągu wpatrywała się w niebo. – Może zobaczymy spadającą gwiazdę? Masz jakieś życzenia?
– Mam – szepnąłem. Zerknęła na mnie, ale jej wzrok szybko wrócił na gwiazdy. – Mam wiele życzeń, ale gwiazda nie pomoże mi ich spełnić. Sam muszę to zrobić – powiedziałem dość cicho. Nie skomentowała tego. Jednak po chwili nieco się skrzywiła. – Co się dzieje?
– Strasznie mnie bolą plecy. Na dole. Najbardziej jak się schylam. Przeżyję.
– Mogę ci to rozmasować – zaproponowałem.
– Nie, nie musisz.
– Pomoże ci to. Nie bój się, Soleil. Nie musisz nawet ściągać koszulki, skoro to dół pleców. Podwiniesz ją tylko minimalnie.
CZYTASZ
Ślub na kilku warunkach
RomanceŻycie Laurenta Stafforda, doświadczonego adwokata, diametralnie zmienia się, gdy przez przypadkowe spotkanie z Soleil Beaumont zostaje wciągnięty w wir nieprzewidywalnych wydarzeń. Ojciec dziewczyny, pragnąc dla niej szczęścia, zaczyna rozmawiać prz...