Rozdział 28

1.5K 107 9
                                    

Soleil

Radość po powrocie z podróży poślubnej z Laurentem zaczęła powoli ustępować miejsca codziennemu życiu w Harborview. Chociaż reszta romantycznego wyjazdu minęła szybko, nie zdołaliśmy zbliżyć się fizycznie ponownie. Nie chciałam też, żeby Stafford pomyślał, że zależy mi tylko na jednym. Zależało mi na nim i chciałam, żeby to wiedział.

Dwa tygodnie po naszym powrocie postanowiłam przygotować mu obiad i zawieźć mu go do kancelarii.

Starannie spakowałam wszystko, dbając o to, żeby nic nie wystygło i wsiadłam do samochodu, zabierając ze sobą Budynia. Od czasu naszego powrotu do miasta nie odstępował nas na krok, i ja z kolei też nie chciałam go zostawiać samego w domu.

Droga do kancelarii minęła sprawnie, a ulice były na szczęście prawie puste. Po wjechaniu na parking wzięłam ze sobą torbę z jedzeniem i Budynia, a następnie weszłam do windy. Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam Laurenta stojącego obok biurka Rosalie. Jednak coś przyciągnęło moją uwagę – kobieta zdawała się stać zbyt blisko niego. Zdecydowanie za blisko.

– Co ten tatuś robi, co? – wyszeptałam, a Budyń szczeknął, zwracając na nas uwagę innych. Brunet momentalnie odsunął się od sekretarki, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Dzień dobry.

– Co wy tu robicie? – zapytał, podchodząc do mnie powoli. Złożył nawet pocałunek na moim policzku. – Chodźcie do mojego gabinetu.

– Przywiozłam ci obiad – poinformowałam, kierując się za nim w stronę pomieszczenia. – Dzień dobry, Rosalie.

– Dzień dobry. Kawy?

– Jeśli masz czas, to poproszę.

– Mnie też możesz zrobić, dzięki.

Laurent otworzył mi drzwi od gabinetu. Gdy zamknął je za nami, postawiłam Budynia na podłodze. Od razu zaczął skakać przed mężczyzną, ciesząc się z jego obecności. Stafford kucnął przed psem, który merdał ogonem, wyczekując przywitania. Byli razem niezwykle uroczy. Aż chciałam wyjąć telefon, by zrobić im zdjęcie.

– Przygotowałam ci obiad, bo domyśliłam się, że nawet nie będziesz miał czasu, żeby coś zjeść.

– Właśnie Rosalie miała mi skoczyć po coś do jedzenia.

– Już nie musi – uśmiechnęłam się lekko, choć wewnętrznie coś mnie gryzło. Jakoś dziwnie się czułam. Jakbym była... Zazdrosna?

Nie mogę być zazdrosna. Nawet nie mam o co.

Chociaż oni spędzają razem mnóstwo czasu w kancelarii...

Nie... Laurent na pewno nie zrobiłby niczego głupiego.

W końcu mieliśmy się nie spotykać z innymi ludźmi.

– Masz w końcu żonę, która o tobie myśli – rzuciłam, unosząc lekko brew.

– Jesteś zazdrosna?

– Nie, a powinnam? Bo mogę być – odpowiedziałam, starając się zapanować nad drżeniem głosu. Roześmiał się, słysząc moje słowa. Mnie jednak do śmiechu nie było. Oparłam się pośladkami o biurko i położyłam obok torbę z jedzeniem.

– Nie musisz być zazdrosna. Rosalie to tylko moja sekretarka. Nic nas nie łączy, rozmawiamy głównie o pracy.

– Nie jestem, naprawdę. Po prostu stała tak blisko ciebie i jeszcze się tak uśmiechała... – przerwałam, zauważając, jak zaciska usta, próbując zrozumieć mój punkt widzenia.

Ślub na kilku warunkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz