Rozdział XXI | Misja ratunkowa

421 47 8
                                    

Potrzeba czegoś więcej niż więzów krwi, żeby utkać rodzinę, prawda? Potrzeba nici dobroci i zrozumienia; miłości i cierpliwości. — Louise Jensen, Rodzina

Ariana Kleks

Ja i Ada nie traciłyśmy czasu. Bezszelestnie kierowałyśmy się w stronę budynku. Byłyśmy już blisko Akademii, nagle usłyszałam jęk i zobaczyłam młodego Wilkusa, która wpadł w sidła zastawione przez Diega. Przypomniałam sobie o rozmowie z doktorem Paj-Chi-Wo na temat przemiany i odrodzenia. Teraz, kiedy okoliczności tego wymagały, postanowiłam pokazać, że ludzie potrafią przezwyciężyć swoje uprzedzenia i pomóc tym, którzy tego potrzebują.

Postanowiłam mu pomóc, więc zwolniłam kroku. Nie mogłam pozwolić, aby on cierpiał. Podeszłam i pochyliłam się nad pułapką, a moje zachowanie zszokowało moją kuzynką, która usiłowała mnie odciągnąć od mojego plany. 

— Nikt nie rodzi się zły — powiedziałam, mocując się z ostrymi sidłami. Chciałam utwierdzić w przekonaniu siebie, że dobrze postępuje. — To okoliczności i nasze decyzje nas takimi czynią — dodałam. 

Ada, choć wydawała się sceptyczna, dołączyła do mnie. Wokół nas było cicho, tylko szelest liści przerywał nasze skupienie. Wilczy chłopak spoglądał na nas z mieszanką strachu i zdziwienia. W końcu sidła brzęknęły i rozwarły się pod naciskiem. Wilkus wysunął stopę i bez słowa odszedł od nas, kuśtykając. Spojrzał na nas jeszcze raz, a w jego oczach można było dostrzec zaskoczenie i pewną niepewność. Nie spodziewał się pewnie, że ludzie, zwłaszcza ci z Akademii, pokażą mu jakiekolwiek zrozumienie.

Ada patrzyła na mnie z mieszaniną zdumienia i dumy. Było coś w tym momencie, co sprawiło, że czułam, jakbym naprawdę łączyła światy, przynosząc dobre zmiany.

Szybko podeszłyśmy pod ścianę Akademii. Dziewczyna przyjrzała się mi w niedowierzaniem. Na pewno myślała, że oszalałam. Dolną jej część porastało dzikie wino. Jego giętkie, wytrzymałe łodygi by nadawały się do spinaczki. Wyżej były gzyms pierwszego piętra i drugiego, rynna i parapet. 

— Oszalałaś — stwierdziła. — My się pozabijamy. 

— Zaufaj mi, Adi. 

Nie zastanawiając się dłużej, złapałam się pnączy i zaczęłam się wspinać ku górze. Nie patrzyłam się w dół, tylko pokonywałam kolejne centymetry. Kiedy dotarłam pierwsze piętro i stanęłam na wąskim występie muru. Zobaczyłam, że przy mnie jest rynna. Metalowa rynna. Bez wahania zrobiłam krok w jej stronę i stopą odnalazłam elementem, który mocował rynnę do ściany. Stałam pewnie i poszukałam kolejnego zamocowanie wyżej. Podciągnęłam się. Byłam już blisko mojego celu. Wystarczyło jedynie na niej wesprzeć i nieco wyciągnąć, by zajrzeć do pokoju mojego ojca przez okno. 

Moja kuzynka powtórzyła za mną każdy ruch. Kiedy stanęła przy mnie, zgromiła mnie wzrokiem. 

— Ja cię kiedyś zabiję — wyszeptała. — Jesteś szalona jak twój ojciec. 

— Widocznie odziedziczyłam po nim ekstrawagancję — podsumowałam. 

Szybko wysunęłam czubek głowy ponad parapet. Zajrzałam przez okno i zobaczyłam mojego ojca zamkniętego w klatce. Znowu? Co on zrobił? Pokłócił się z tą głupią Wilkuską? Wyglądał jednak, jakby nie wiele robił sobie z tej sytuacji, w jakiej się znalazł. Cały profesor Kleks. 

Na nasze szczęście nikt go nie pilnował. Obie dyskretnie weszłyśmy do pomieszczenia przez otwarte okno. Kucnęłyśmy i podeszłyśmy do uwięzionego mężczyzny. 

— Co wy, dorośli, byście bez nas zrobili — odezwałam się, uśmiechając się z zuchwałością. 

— Ada... Ariana... — powiedział profesor Kleks, patrząc na nas zaskoczonymi oczami. Wydawał się zarówno zdziwiony, jak i podekscytowany naszym niespodziewanym przyjściem.

Nowa bajka | Akademia pana Kleksa (korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz